Białe sufity
O miłości złudna..
Gdy jak płatek róży
Powolną suchotą
Wpatruję się w białe sufity
Bez marzeń.
To ta róża dziś wzburzy
Potok wspomnień
Namiętnie rzuconych
Na pożarcie.
Ile sekund naliczyć
By pragnień były kwotą
Zebranych w koszyk obfity
I ile to godzin.
Ile radości i smutków
I ile rozpogodzeń
Gdy w sercu samotnym
Na codzień tęsknota.
Ile tych wspólnych
I ile osobnych
Radości i żali
Wylanych.
A gdy już razem
To jednak osobno
Biorąc pełne garści
A jednak puste.
Na rozdrożu
Co znów wybrać lepiej
Gdy serce ciągnie w górę
A rozum już w piekle się mieści.
I kiedy wszystko już
Piękne i pełne kolorów
Jak wiosna znów przybywa
Złudnie.
Poproś mnie do tańca
W zapomnieniu unieś
Do oazy zaprowadź gdym sucha
Znów złudnie.
A gdy odmówisz
I ja znów umrę
W lustrzane odbicie
Białych sufitów patrząc
Jeszcze raz złudnie.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.