Ból istnienia
W pustym pokoju, w tych czterech
ścianach,
znów siedzę sama i znów płakałam.
Nie ma nikogo, co łzę obetrze,
nikt nie przytuli, ani nie wesprze.
Te szare mury, zimne i martwe,
tylko słuchają mą bólu mantrę,
i przytłaczają mą nadzieje nikłą,
i tak zniszczoną, choć tak niezwykła.
I nawet ziemia nie chce mi pomóc,
i mnie pochłonąć przy dźwiękach dzwonów.
Niech zatrzyma się czas na zawsze w
zachwycie,
i niech stanie się coś by nie bolało
życie.
Chcę być ulotnym pyłkiem na wietrze,
wolna i gnana gdzie dni są lepsze.
I bujnej trawy źdźbłem wątłym i słabym,
w rytm zimnych podmuchów wciąż
kołysanym.
Albo aniołem pięknym wśród obłoków
z skrzydłami białymi, i suknia z
atłasów,
i patrzeć na ziemie, na ludzi, na świat,
i nie mieć zmartwień, nie liczyć już lat.
Komentarze (3)
Poruszający wiersz. Pozdrawiam.
Życie potrafi zaboleć...ale w wierszu zostaw swój
smutek..i próbuj się uśmiechać...radości życzę...
Bardzo smutny i poruszający.Pozdrawiam