Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Burze i modlitwy (odc. 61)

(wspomnienia Marii)


Na koniec wizyty w Górzyńcu dowiedziałam się czegoś okropnego. Erna przed samym naszym wyjazdem wzięła mnie na bok i powiedziała mi na ucho:
-To kwestia tygodni, jak oni będą stąd uciekać, Henryk z Ingrid i dziećmi. Już się podobno zaczynają pakować. Masz z nimi jechać, bo jesteś potrzebna do dzieci. Przywiązały się do ciebie, a ty się sprawdziłaś jako dobra dla nich opiekunka i oni ci ufają. Nie wiadomo kiedy, ale będziesz musiała z nimi jechać.
-O, mój Boże! Gdzie, dokąd mam jechać? - zapytałam przerażona.
Wiadomo było, że front stał może z 200 kilometrów stąd na wschód. Wszyscy mówili, że lada dzień się to wszystko ruszy.
-Jak Ruscy ruszą, to w tydzień lub dwa już tutaj będą - słyszałam od Hieronima nie dalej jak we wtorek.
"Gdzie oni chcą mnie stąd wywieźć, co będzie tam ze mną?" - pomyślałam, patrząc na Ernę, która przewijała swojego malutkiego Stefanka Alfreda. Wzięła go na ręce i przytuliła do piersi. Zwróciłam uwagę, że jest bardzo ładna i zadbana, chociaż bardzo smutna, jakby przeczuwając te ciosy, które miały dosięgnąć ją i jej rodzinę jeszcze w najbliższych dniach.
Spojrzała się na mnie w zamyśleniu.
-Nie wiem, gdzie. Henryk dość dokładnie wie, co się teraz dzieje z Niemcami. Ruscy stoją na Wiśle i czekają na koniec walki w Warszawie, a Amerykanie i Anglicy są już prawie na linii Renu i lada dzień wejdą od zachodu do Rzeszy Niemieckiej. Francja, prawie w całości, większośc Belgii i część Holandii są już przez nich opanowane. Henryk chciał mnie przekonać, żebym też stąd uciekała. Wyjął mapę i pokazał mi to wszystko: "tu stoją Ruscy, a tu już są Amerykańcy". Tak powiedział, pokazując mi to na tej mapie, chociaż i tak sporo o tym wcześniej wiedziałam.
Erna wykonała w powietrzu ruch prawą ręką, pokazując powoli z prawej strony okna - jakby na mapie Niemiec - front wschodni, a potem z lewej strony okna - front zachodni.
-Tu są Niemcy i ten kawałek Polski, który jeszcze teraz jest przyłączony do Niemiec, a tutaj my jesteśmy - pokazała miejsce na firance, jak gdyby blisko frontu wschodniego miejsce, gdzie znajduje się Górzyniec i Kujawy. -Henryk chce stąd uciekać jak najdalej na zachód, żeby ich Ruscy nie złapali. Może gdzieś tutaj, koło Berlina czy Drezna, a może jeszcze dalej.
Erna pokazywała to wszystko na tej „firankowej” mapie, na tle okna. Pamietałam trochę z geografii w mojej przedwojennej szkole mapę Polski i Niemiec, nie mówiąc o tym, że w Przedczu taka wielka, aktualna mapa wisiała na ścianie w gabinecia Henryka Liedte, w domu zabranym przedwojennym polskim właścicielom. Dlatego mogłam to sobie łatwo wyobrazić, więc kwestia wywiezienia mnie gdzieś daleko stąd na zachód zmroziła mnie niemal do szpiku kości.
-Nie przekonał mnie, bo powiedziałam, że czekam tutaj na powrót męża, który mnie stąd ma prawo zabrać, nikt więcej. Dlatego stąd nie wyjeżdżamy, ale ciebie zabiorą. „A jak nie będzie chciała jechać? - zapytałam. "Jak nie będzie chciała jechać, to ją zmuszę, bo na razie ja tu rządzę", odpowiedział Henryk. A więc miej tego swiadomość, co on planuje - dokończyła Erna.
Wyszliśmy na podwórze, gdzie wszyscy już byli gotowi do wyjazdu i zaczęliśmy się żegnać.
Byłam tak zajęta swoimi myślami, że nawet nie pamiętałam, kto z kim i w jakiej kolejności się ściskał i całował albo chociaż żegnał przez podanie ręki. Pamiętam jedynie, że zjawił się nieoczekiwanie Władek. Przywitał się czule ze mną, ale najbardziej chciał rozmawiać z panem Henrykiem Liedte.
-Muszę spróbować go poprosić o urlop lub przeniesienie tutaj do Skalińca - wyjaśnił mi, zanim rozmówił się z tamtym. - Moja mama ciężko się rozchorowała i nie wiemy, co z nią będzie. A najgorsze to, że Szkopy zabrali Józia do kopania okopów, gdzieś za Wisłę, może nawet aż pod Prusy Wschodnie. Przyszli przedwczoraj nad ranem, tak samo jak wtedy, gdy ich wysiedlali w Płowcach, i kazali mu się pozbierać w ciągu dziesięciu minut. Razem z nim też innych mężczyzn, prawie czterdziestu ludzi ze Skalica i okolic, nie wiadomo gdzie ich zabrali. Twojego Kazia też, ale Ryśka już nie, bo uciekł. Niby taki nierozgarnięty, a wiedział Rysiek, kiedy się Szkopom ulotnić.

Znów zadrżałam z przestrachu. Nie dosyć, że nieszczęsna mama Władka jest tak ciężko chora, to okazuje się, że znowu Niemcy zaczynają nas Polaków wywozić na jakieś roboty, tym razem do kopania rowów i okopów.
-Co z twoją mamą? – zapytałam, przytulając się do Władka.
-Nie wiadomo, ale chyba coś z żoładkiem. W teh chwili, dzisiaj, jakoś jeszcze dość dobrze się czuje, ale od kilku tygodni coraz częściej ma takie silne bóle w brzuchu, że jęczy i nie może spać ani jeść. Doktor mówi, że nie umie jej pomóc i że nie ma dla niej lekarstwa, żeby uśmierzyć te bóle. Mama ratuje się jakimiś ziołami, ale i tak często bardzo ją boli.
Władek powiedział, że gdy teraz nie będzie Józka, to on musi zostać z rodzicami, bo sami sobie nie dadzą rady:
-Tata też się wcześniej rozchorował z tego powodu, że mieszkają w takich warunkach, w tym ich mieszkaniu na poddaszu. Jest słaby i nawet węgla nie będzie mógł przynieść do palenia, nie mówiąc o innych sprawach. Tam trzeba kubły z wodą nosić, robić pranie, sprzątanie, jedzenie. Te wszystkie ciężkie prace robił cały czas Józek, zdrowy i robotny. Jednak teraz ja to będę musiał robić, bo sami sobie nie poradzą. Nadzieja tylko w tym, że Liedte zgodzi się, żebym nie wracał do Przedcza, tylko został tutaj, w Skalińcu.
I tak się też stało, bo Henryk Liedte był na tyle wyrozumiały, że zgodził się i Władek nie wrócił już do Przedcza. Liedte powiedział, że nie będzie miał z tego żadnych problemów i że załatwi w tygodniu Władkowi u skalinieckiego komisarza, że znów tu będzie pracował, w Skalińcu. Natomiast mnie wtedy nie pozwolił nawet iść do mojego domu, do Turzyńca, chociaż to było tak blisko, dosłownie dziesięć minut drogi na pieszo.
-Nie, nie, nie – odparł stanowczo. –Już jedziemy z powrotem do domu. Musimy jechać i nie mamy czasu, bo zaraz zrobi się ciemno i jak będziemy wtedy wracać po ciemku?
Erna to słyszała i nic nie powiedziała, ale za chwilę na ucho mi szepnęła, że Liedte nigdzie mnie nie puści, bo się boi, że ucieknę. Na razie nigdzie nie planowałam uciekać, ale poczułam się jeszcze raz jak niewolnik bez prawa głosu w swojej sprawie.
Całe szczęście, że mama z tatą i z moim bratem Józkiem przyszli pod bramę do gospodarstwa Erny i chociaż przez chwilę mogliśmy się przywitać, porozmawiać i choć trochę nacieszyć sobą.
-Jak ci tamuj, córuchna, w tym Przydczu? – zapytał mnie tata, trzymając mnie za rękę.
Cóż miałam odpowiedzieć? Źle mi tam nie było. Zgrzeszyłabym, gdybym za bardzo narzekała. W porównaniu z losem innych Polek i Polaków w czasie tej wojny, w tym także z naszej najbliższej okolicy, także spośród moich znajomych i z rodziny Włądka, to ja tam miałam u Liedtech jak w raju. Bo co to była za praca, ta moja opieka nad dwojgiem małych dzieci? Trzecie było za małe, cały czas opiekowała się nim tylko matka, ale z dwójką starszych to ja musiałam chodzić na spacery, ubierać je, rozbierać, karmić, bawić się, troszczyć o nie i opiekować. Było tak niemal przez całą dobę, ale przecież od czasu do czasu dawali mi trochę wolnego – czy to parę godzin wolnych w Przedczu, czy też jeden czy dwa wolne dni, abym się wybrała do rodziny w Turzyńcu. Trzeba przyznać, że po prostu traktowali mnie bardzo przyzwoicie, a pani Ingrid kazała mi się dobrze ubierać i zawsze dbać o siebie. Wiadomo, że przy niemieckich dzieciach niemieckiego dygnitarza nawet w takim małym miasteczku nie mogłam byle jak wyglądać, nie mówiąc o tym, że zdrowie tych dzieci też w dużym stopniu zależało ode mnie. Jeśli ja byłam zdrowa, to nie groziło, że je czymś zarażę albo że nie będę zdolna opiekować się nimi. Moje zdrowie to warunek ich zdrowia i opieki nad nimi – państwo Liedte doskonale o tym wiedzieli.
Cieszyłam się teraz bardzo, że moi najbliżsi tutaj przyszli spotkać się ze mną – była niedziela, więc mogli na krótko się wyrwać z gospodarstwa. Jednak teraz, po obiedzie i po tych wszystkich rozmowach i tych wszystkich celebracjach dochodziła już czwarta po południu, a od zachodu zaczęło się wyraźnie chmurzyć. Zanosiło się na deszcz albo na coś więcej, więc już tym bardziej pan Liedte nalegał, aby już odjeżdżać.
Łzy zakręciły mi się w oczach, gdy musiałam się z nimi żegnać, z moimi rodzicami i bratem, a na końcu także z Władkiem.
Gdy już byliśmy spakowani na wozie i ruszyliśmy w swoją drogę, to pomachałam im wszystkim, a oni stali pod tym ogromnym, jeszcze zielonym wiązem, co rósł naprzeciwko domu Erny i też mi machali tak długo, aż się schowaliśmy za zakrętem drogi.
Wyjęłam wtedy chusteczkę i starając się być dyskretna wytarłam sobie delikatnie policzki pod oczami, schylając głowę, by nie widzieli.
Jednak mały Ernst to zauważył i przytulił się do mnie. Chciał, żebym go trzymała przy sobie, gdy będziemy jechać, bo będzie mu cieplej. Pani Ingrid popatrzyła się na mnie uważnie i z poważną miną.
-Nie mortw się, Marychna, nie mortw się. Już niedługo Świnta i pewnie znów spotkosz się z nimi – pocieszyła mnie, choć od razu sobie pomyślałam, że przecież Święta będą dopiero za trzy długie miesiące. –Wszystko byńdzie dobrze, zoboczysz.
Jej mąż, trzymający lejce i bat, powożący wozem i siedzący tyłem do nas, słysząc to aż się obrócił w naszym kierunku. Tak, jakby chciał ofuknąć żonę za to, że takie rzeczy do mnie mówi i mi coś takiego obiecuje. Ale w końcu nic nie powiedział, tylko odwrócił się z powrotem do swoich koni.
Ja zaś sobie pomyślałam o tym, czy on wie, że ja wiem od Erny, że mają zamiar stąd uciekać i mnie nawet pod przymusem stąd zabrać gdzieś hen na zachód do tego ich Rajchu.
„Niedoczekanie wasze, bym stąd z wami wyjeżdżała” – pomyślałam, także z wdzięcznością dla Erny za to jej ostrzeżenie.
Dojechaliśmy szczęśliwie do tego ich domu jeszcze sporo czasu przed zmrokiem, a deszcz prawie w ogóle nie padał przez całą drogę. Dopiero jak już byliśmy na podwórzu w Przedczu to zaczęła się na dobre najpierw ulewa, a za chwilę burza z piorunami. Ledwo zdążyliśmy się wypakować i uciec do domu, a konie w ostatniej chwili przed ulewą wprowadzili do stajni.
Strasznie się bałam i siedziałam prawie po ciemku razem ze wszystkimi w jadalni na parterze, bo elektryczność też została wyłączona na całą noc. Przez prawie całe pół godziny za oknami szalały błyskawice i grzmoty, a wiatr targał i zginał drzewa w całej okolicy. W ogrodzie następnego dnia pełno było połamanych i porozrzucanych gałęzi i gałązek, którymi usłane były krzewy, warzywa i trawa.
To była ostatnia burza w tym roku 1944, jaka przetoczyła się nad Przedczem. Dzieci w końcu zasnęły, a ja długo w noc nie mogłam zasnąć, rozmyślając o tylu sprawach i wydarzeniach, które miały jeszcze w tym roku nadejść. Ucieczka Niemców z Przedcza i ja z nimi, przymuszona do wyjazdu. Choroba mamy Władka – w jaki sposób mogłabym jej pomóc? Taka dobra kobieta, tyle dzieci urodziła i wychowała, a teraz miałaby tak cierpieć? Los wszystkich innych osób, z mojej i Władka rodziny, a także sąsiadów bliższych i dalszych – w obliczu tego, ze lada dzień front się ruszy i krwawa wojna przydzie znów do nas. Co z nami będzie? Co będzie ze mną, z Władkiem, Kaziem, Józkiem? Okropne mi się to wszystko wydawało i nie wiedziałam, jak się do tego przygotować.
Bałam się tych nadchodzących wydarzeń jak tej okropnej burzy, która dopiero co się skończyła. To prawda, że po każdej burzy nastaje cisza, tak jak zawsze się dzieje w naturze. Ale gdzie ja będę po niej, po tej burzy? Czy ją przetrwam, przeżyję, tak jak te drzewa w ogrodzie, które straciły gałęzie i liści, ale jednak ocalały? Kto jeszcze to wszystko przeżyje, a kogo ta burza zmiecie z tej naszej ziemi?
Byłam i czułam się taka pogubiona w tym wszystkim. Ja, prosta wiejska dziewczyna, rzucona na wzburzone fale w tym morzu łez i nieszczęść. Dawno nie czułam się tak samotna, tak bezbronna i tak zdana na łaskę i niełaskę losu.
Była chyba pierwsza lub druga godzina w nocy, gdy znowu zaczęłam się modlić. Długo jeszcze klęczałam przed obrazem Matki Bożej Nieustającej Pomocy, który wisiał tu, w tym moim pokoju. Modliłam się we łzach jeszcze przez wiele minut:
-O Maryjo, najdroższa Matko Jezusa, weź mnie za ręce i poprowadź mnie przez ten świat, gdzie teraz tyle jest burz, wojen i nieszczęść. Prowadź mnie, Matko Przenajswiętsza, i oddaj mnie w opiekę Twojego Syna, Jezusa Chrystusa.
Gdy już w końcu się położyłam do łóżka, to czułam, jak ta modlitwa mnie uspokoiła i jak mnie wzmocniła. Czułam, jakby ta Matka Przenajswiętsza Nieustającej Pomocy rzeczywiście wzięła mnie za ręce i pozwoliła mi się wyzwolić od tych wszystkich strachów. W ciemności tej nocy przyszło ukojenie i świadomość tego, że Bóg Miłosierny, za wstawiennictwem Matki Przenajświętszej, wysłucha mnie i ocali przed najgorszymi nawet burzami. Ocali mnie i moich najbliższych.
-Chwała Tobie, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny. Cześć Tobie, Panie, chwała i dziękczynienie.
Po tych najprostszych słowach modlitwy sen wreszcie przyszedł.

Dodano: 2017-04-30 01:12:42
Ten wiersz przeczytano 1643 razy
Oddanych głosów: 8
Rodzaj Nieregularny Klimat Dramatyczny Tematyka Wiara
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (13)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Sławomir
Miło mi, ze moja powieść Cię zainteresowała. Dziękuję
za wizytę, komentarz i serdecznie pozdrawiam.

Sławomir.Sad Sławomir.Sad

Dobre opowiadanie o życiu i cierpieniu ludzi podczas
wojny, ich cierpieniu, troskach oraz pełne wiary.
Miłego poniedziałku

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Baba Jaga
Bardzo mi miło i ja także bardzo się cieszę. Zapraszam
za jakiś czas do czytania następnych odcinków.
Dziękuję i pozdrawiam.

Baba Jaga Baba Jaga

Cieszę się,że do Ciebie zajrzałam i mogłam przeczytać
Twój tekst.Pozdrawiam serdecznie.:)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Amor
Skoro są takie Czytelniczki i tacy Czytelnicy, którzy
zechcą te moje kolejne odcinki czytać i nawet w jakiś
sposób je komentować lub opiniować, to nie mam innego
wyjścia, jak pisać dalej. Inna sprawa, czy i jak długo
będę w stanie to robić.
Bardzo dziękuję za wizytę, czytanie, komentarz i
serdecznie pozdrawiam.

AMOR1988 AMOR1988

A jednak zdecydowałeś się na publikacje dalszych,
pełnych emocji i zwrotów akcji przeżyć ludzi z czasów
wojennych.

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Krzychno
Waldi
Halina
Angel Boy
Miło mi, że czytanie o wojennych losach bohaterek i
bohaterów mojej powieści. Nieraz nawet trudno nam
sobie wyobrazić, jakie rozterki, dramaty i tragedie
prześladowały Polaków w tamtych strasznych czasach,
nawet w tak małych miejscowościach, jak Przedecz (to
nazwa autentyczna, podobnie jak Włocławek i Lwów, w
przeciwieństwie do nazw fikcyjnych - np. Skaliniec,
Turzyniec, Górzyniec).
Bardzo dziękuję za wizyty, czytanie i komentowanie.
Pozdrawiam niedzielnie i świątecznie.

Angel Boy Angel Boy

Długie i bardzo poruszające :) Pozdrawiam serdecznie
życząc udanej Majówki +++

Halina53 Halina53

Taki mslusi przecinek może wiele uczynić...dzięki za
zwrócenie uwagi na niedociągnięcie...juź
poprawiłam....
Jsk zwykle tak i dzisiaj tekstem wciągasz czytelnika,
pozdrawiam

waldi1 waldi1

zaglądam .. zaglądam patrzę jest ..oczy cieszą czytam
jak zawsze bardzo dobry tekst.. Krzysztofie dziękuję
.. i pozdrawiam słonecznie ..i niech Matka Najświętsza
prowadzi i mnie ..

krzychno krzychno

nawet mi się nie dłużyło,bo piszesz z ciekawością:)

Pozdrawiam:)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Zefir
Bardzo mi miło. Dziękuję i zapraszam ponownie, za
jakiś czasu będzie jakiś nowy odcinek tej powieści,
lub tej nowszej, o Janku w Londynie lub Marsylii.
Pozdrawiam, życzę dobrej niedzieli i całego
świątecznego tygodnia.

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »