Codzienna Premiera
Wschód słońca – dzień nowy
Podnosi kurtynę teatru życia.
Przed swymi widzami
Wśród innych pacynek
Masz role znów do odbycia.
Spektakl jest w trakcie
Wciąż improwizujesz
Starając się zachować fason.
Z widownią w kontakcie
Z pomyłek żartujesz
Choć czujesz ze cuchnie żenadą.
Nakładasz wiec maskę
Bo to możesz zrobić
A trema zabiera słowa
Nie chcesz by było widać porażkę
Uśmiechem zakryta Twa głowa…
Lecz gdzie scenariusz?
Kiedy premiera?
I co to w ogóle za sztuka?
Scenariusza nie masz!
Premiera jest teraz!
A odpowiedzi myśl szuka…
Teatr bez próby
Bez powtarzania
Porównaj go do rwącej rzeki.
I ciężkie Twe trudy
I ciężkie zmagania
Zmuszają by zamknąć powieki.
Bezmyślnie grając
W kostiumie błazna
Płaszczysz się przed królami
Lecz gdyby im zedrzeć szaty królewskie
To byli by tacy sami.
Choć jesteś zmęczony
Dotrwałeś do końca
Owacji usłyszysz echo
Księżyc zobaczysz
Już nie będzie Słońca
Puste oklaski pociechą…
Patrzysz się w niebo wzrokiem
przeszklonym
Pokrytym gwieździstą satyną
Zadajesz pytanie:
Któż ciągnie za sznurki?
Aż znikniesz za czarną kurtyną.
Komentarze (3)
Teatralnie:) Super...;] Uwielbiam takie porównania:
życie to teatr w którym aktor może być równocześnie
reżyserem swojej roli... Może- ale nie musi... Czasami
szuka innych reżyserów- w innych pacynkach chce
dostrzec guru...I fajnie, że nie jesteś niewolnikiem
rymów, a jednocześnie wiersz ma dość klarowną
budowę...
Trafia do odbiorcy..Aż sam się kukiełką i błaznem
poczułem..pewno w tym racja.. M.
Pięknie... Widzem wciąż jestem misterium nieba,
przeżywam oddech jego codziennie.
Czaruje moje zmysły swym pięknem,
wzbudzając zachwyt tym nieodmiennie.