Codziennie
gdy zmywam
zakurzone snu omamy
uśmiecham się
do smutnego wzroku
lustra
gładzę srebrne doświadczeń
promyki w przedziałek
układam kolejne
nadzieje niespełnione
w grzywkę
na oczy
brzytwą rozumu
zeskrobuję wrażliwość
prasuję
koszulę skóry
udaję iż nie wiem
że jeszcze
nikt nie pokochał
dotyku mych dłoni
wychodzę pocałunkiem
feromonów żegnany
zostawiam
serca mojego
dom pusty
idę wdychać codzienności
spaliny
wieczorem jak zwykle w progu
przywita mnie
cisza
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.