W czarnej odchłani...
W czarnej odchłani życia-byłam.
Pod wiatr,pod górę-szłam.
Błądziłam wśród drzew
Drzewa wyciągały swe ręce.
Łamiąc je szłam,szukając źródła.
Odpoczywałam wśród zgniłych liści
A niebo ciągle płakało
Nade mną.
Błagałam o pomoc Boga
Jednak nie dostrzegałam Jego znaków.
Szłam według dziwnego schematu
Kręcąc się w koło po brudnych ścieżkach
Spadałam w dół, w ciemność
Wtedy wyciągały mnie te ohydne
ramiona drzew
Miałam w nich schronienie dopóty
Dopóki nie ogrzało mnie słońce.
Potem boleśnie łamiąc je uciekałam w
mrok.
Wołały mnie złowrogie głosy-widziałam
je!
I z czasem stawałam się podobna do nich
Powoli zsuwałam się w przepaść
Nie było już pomocnych drzew
Nie było wyciągniętych ku mnie gałęzi.
Spadałam raniąc się do krwi cierniami
By w końcu zatopić się po szyję w
piekle,
Bez siły, bez nadziei i bez wiary.
I ujrzałam światło od Boga
Resztkami sił i słabnącym głosem
Błagałam o pomoc
I stał się cud.
Jestem na prostej i jasnej ścieżce
W pogodzie ducha podążam ku światłu
Jestem znów na początku długiej drogi
życia.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.