Dziewicza polana i Ona
Kiedyś, kiedy kłamstwo Bogiem nie było,
Gdy wszelkie zwierze po lasach Mankantu
chodziło,
Król Leorii wybrał się na wyprawę
( jakąż miał on z tego zabawę),
przygotował zapasy
i poszedł zwiedzać lasy.
Wyszedł z zamku sam, bez świty,
Bo miał plan- myślami zachaczać o
błękity,
Chciał poukładać swe życie
I przy okazji sprawdzić lasu podszycie.
Szedł dni wiele, wiele stracił chwil
Przemierzył około siedemdziesięciu mil.
Aż w końcu, znużony własną samotnością,
Znalazł polanę, nie zroszoną ludzką
bytnością.
Na środku polany
Słońcem zalany
Stał posąg lub coś na podobieństwo jego.
Król Leorii z ziemi podniósł swoje ego
I podszedł do tego pięknego zjawiska,
Tak jak jeleń podchodzi do rykowiska.
Z pewną dozą podniecenia,
Która zawsze wszystko zmienia.
I zobaczył TO na jawie,
Tak jak o TYM śnił (prawie).
I tak czuł tę nieskazitelną moc
Niczym złotą poświatę osnuwającą noc.
Nagle zapragnął wrócić do swych włości,
By nie czuć już nic, nawet tej miłości.
Ach! Złudna nadzieja na zakończenie losu
Nie można cofnąć tego, tak jak wypadania
włosów
Piękno nieopisane przed oczami mu
stanęło,
A król nie rozumiał : skąd ono na ziemi się
wzięło?
Widział oczy, usta, miny,
Widział gesty, miękkie jak z parafiny.
I serce szybko biło, jak udręczone,
jakby nigdy nie miało być zmęczone.
Już nie chciał wrócić do swoich
posiadłości
Bo nie mógł się już oprzeć miłości
I powtarzał sobie ciągle pytanie:
Czy jak zamknę oczy, w sercu ja zastanę?
I zaopatrzył się na to piękno cudowne.
I wypowiedział coś, co jest niewymowne
I wrócił do domu po długiej niebytności.
Bo dał ukochanej dowód swej miłości
I tak kończy się bajka,
Której wtóruje bałałajka,
Tym morałem,
Który jest pokręcony całkiem:
Kochaj i co chcesz rób,
a będziesz szczęśliwy aż po grób!
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.