Gdy pajęczyna weny ciszą mnie...
Gdy pajęczyna weny ciszą mnie okrywa
Wena – to ,,motak” z którego się odwija
sznurek nanizany wyobraźnią
inaczej – jest dla mnie częścią świata w
którym oddycham
Kiedy dotyka mnie, zamieniam się w
wehikuł
który po szynach wyobraźni raz pędzi innym
razem
śpiewa jak strach na wroble, fruwając
rękawami na wietrze
Najczęściej jednak dla mnie jest oratorem
stojącym na krawędzi
nieznanego, niewiedzy i zdziwieniem
uduchowionego dziecka
Po omacku i w ciemnością poznawanie
dotykiem kształtu świata
i jego wszechobecnego piękna okrytego
kołdrą bluźnierca
Gdy spośród kłębowiska myśli zaczyna sie
wyłaniać promień
światłem gaszę ciemność, rozświetlam drogę
po której idę
Gdy już na nie stąpam, nie błądzę, a szukam
piękna i znajduję
w kłosie z którego wysypuje się ziarno
życia i miłości
Ze wszech miar a czynie to najczęściej,
dotykam piękna
jakim jest ona rodzicielka, matka, piękna
kobieta
Ją podnoszę na piedestał i wynoszę na
ołtarze
bo z nią i obok o pięknej miłości marzę
Obiema rękoma dotykam sfer intymności i
klawiszy
którymi wystukuje melodie i pieśni
nostalgicznej miłości
Jestem w objęciu weny nieporadnym
pacholęciem
kamyczkami życia, strzelam procą w barwne
szczęście
Bolesław Zaja Slonzok
Komentarze (2)
Wiersz świetny.
A może wena to naiwność albo wytłumaczenie dla
głupców.
A my mądrzy jesteśmy i wiemy, że ciężka i
systematyczna praca pozwala tworzyć.
Wzruszająco i pięknie napisałeś o wenie.
Wyzwala u Ciebie tyle sił do tworzenia i dzielenia się
z czytelnikiem, tym, co w Tobie najlepsze - miłością
do ludzi i do świata.
Cieplutko pozdrawiam :)