Indie
W płaszczu żółci,
złotego śniegu piaskowego
rozbrzmiewa stukot tysiąca bębnów,
dzikich pomruków krów
i szczurzych jęków,
nóg zakurzonych,
rąk rozpalonych,
ust uczuciem wzruszonych.
Kolory nie z tej ziemi wiruja na
biodrze,
złote kółka u kostki
grzmią brzemieniem namiętności,
kręcą się czarne włosy na wietrze
uderzającym o spłowiałe powietrze,
spala je słońce w bezlitosnym geście.
Na brzegu Waszej Matki – Rzeki
spoczywają czarodziejów skrzeki,
w pióra i kości odziani,
zmywają ból ze zmęczonych, głodnych dłoni,
wyłuskanych,
do życia nieprzewidzianych,
nietykalnych cieni.
Im nie wolno żyć, jeży się przodków
pejcz.
A jednak?
Jednak wznosi się ich pierś
i oni błagają o jeszcze jeden dzień,
na biało żegnając bezzębny uśmiech
gasnących, zniewolonych serc.
W płaszczu pomarańczowej słodyczy
zlanej czweroną wstęgą
wznosi Ganges swe ręce
i kryje Was przysięgą.
W ogniu trzepocze drewienko,
dymy trujące tulą Wasz los,
jak one chcielibyście zniszczyć świata
wzgardliwy ton.
Słonie na ulicy leniwe rozgarniają
powietrze,
dzwonek rikszy rozmazuje szept ciszy na
wietrze,
jak faraońska wataha pędzi ludzka moc,
w barwach tęczy, opinającej kształty
cieniutkich ciał,
jakby zaklętych.
A w Twych oczach odbija się
ta cała przepiękna udręka
i ja już wiem, że tutaj zamieszkam,
że będę z Wami rano wstawał
i wiecznie to boskie miejsce
swym wzrokiem z mym sercem spawał.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.