Jeden z wielu dni
Delikatne światło, przesiane przez
fioletową warstwę chmur przesycało
powietrze niesamowitym stłumionym
blaskiem. Zapowiadała się piękna pogoda.
Niebo z minuty na minutę stawało się
piękniejsze, było niczym gładkie
ciemnoniebieskie płótno. Obserwując je
przez parę chwil była radosna, ale maleńka
ćma smutku w jej piersi zatrzepotała
skrzydełkami, jak zawsze, gdy pomyślała o
nim. Postanowiła, że nie podda się tym
razem i wyjdzie na spacer. Przed jej oczami
roztaczał się słoneczny widnokrąg i
niewielkie chmury, gdzie barwa stapia się z
kolorami lata. Ścieżka wiła się wśród łąk.
Soczysta zieleń niczym aksamitny dywan
połyskiwała w promieniach słońca ukazując w
wysokiej trawie rozbujane powiewem wiatru
fioletowe dzwonki, różową koniczynkę i
złociste kwiatki. Ponad kwiatami uwijało
się mnóstwo motyli i owadów, cykały
świerszcze. Łąka kończyła się na niewielkim
wzniesieniu, dalej dróżka prowadziła do
lasu. Dojrzewały właśnie jagodowe jeżyny.
Każda z nich smakowała inaczej. Jedne były
cierpkie, inne wręcz ostre, a jeszcze inne
przypominały jeżynową galaretkę. Słonce
przedostawało się między liśćmi i igłami
sosen, poruszanych wiatrem drzew, malując
jasne plamy na niewielkich polanach.
Słychać było pracującego dzięcioła,
oczyszczającego drzewo z robactwa i śpiew
kosa gdzieś w zaroślach, który zerwawszy
się nagle do lotu, głośnym skrzekiem
ostrzegł mieszkańców lasu o przybyciu
intruza. Z nacięć na korze wysokich sosen
wydobywał się zapach orzeźwiającej żywicy.
Za ich wierzchołkami ledwo widać było
skrawek nieba. Po wyjściu z lasu ukazał się
widok tafli jeziora, delikatnie marszczonej
podmuchami wiatru. W widoku tym było coś
kojącego. Niestety, nawet to nie zagłuszyło
bólu jej serca. Ciągle pragnęła zobaczyć
zachęcające spojrzenie jego pięknych
bursztynowych oczu, lekki uśmiech
prowokujący i nieśmiały jednocześnie.
Chciała kochać i być kochaną jak wtedy, gdy
ich rodzące się uczucie zaczęło wypuszczać
delikatne pędy miłości. By kochali się jak
dawniej i w słońcu i w deszczu. Gdy
świeciło słońce, kochali się w
szmaragdowozielonej trawie na ukwieconej
łące, a towarzyszył im wtedy równomierny
odgłos skubiących trawę koni, pasących się
w pobliżu. Kochali się na brzegach
przejrzystego niczym szkło górskie jeziora,
o wodzie zimnej jak lód. Wszędzie tam,
gdzie mieli ku temu okazję. Gdy padało
robili to w domu, lub altance trzymając się
w ramionach i słuchając kropel deszczu
uderzających o dach. Przytulali się do
siebie, opowiadali i wspominali przeróżne
historie. Chciała nadal podziwiać z nim
płomienny zachód słońca, by ich twarze
muskał aksamitny powiew powietrza
pachnącego lawendą i maciejką. Ale on
przemknął przez jej życie jak kometa,
zostawiając za sobą smugę światła i cienia.
Powinna była się z tym liczyć, że tak
będzie, bo nie ma miłości bez bólu. To tak
pewne i przewidywalne jak pierwszy mróz,
który zwarzy ostatnie kwiaty.
Tessa50
Komentarze (37)
podziwiam Twój piękny, kwiecisty język Teresko:)
pozdrawiam niedzielnie
Bardzo mi sie podoba pozdrawiam
Przeczytałem i głos dałem ...
+ Pozdrawiam (:-)}
Piękna proza Tesso, ujęło mnie porównanie "przemknął
przez jej życie jak kometa, zostawiając za sobą smugę
światła i cienia."
Uściski:)
Bardzo ładnie napisane, niemniej, wszystkie Twoje
utwory prozatorskie, traktują o tym samym! był,
kochaliśmy się, poszedł! jakby kochał, to by był!
Pozdrawiam niedzielnie:)
Pięknie opowiadasz Tesso i przypomniałaś mi ten
wspaniały zapach lasów i pięknej przyrody. Szkoda, że
tak smutno się kończy. Miłego dnia:-)
pragnienie miłości, kochać i być
kochanym,,,,pozdrawiam :}