Kadzidło
Przyszłaś jak ze snu niebem błyszcząca
chmurą błękitną osłonięta.
W ręce trzymasz światło miesiąca
- co? to zapalniczką zapalasz skręta -
U jej stóp gwiazdy się iskrzą
- to tylko niedopałków morze -
A teraz dusi apokaliptyczną bestię
najdzikszą
- nie. Kiepa wdeptuje w podłoże -
Znika wizja, codzienność wkracza...
Czyżbym ją poznał? Ona nie ona?
Dziwna aura tę kobietę otacza:
duszna dymna zasłona.
Co to jest? Sen wariata mglisty?
- Nie to ty. Teraz poznaję.
Wszystko przez obraz twój mało soczysty,
gdy - jak zwykle - w płuco sobie dajesz.
Rzekłaś mi siostrzyczko kiedyś: "musisz się
URACZYĆ"
Wtedy mały byłem i nie zrozuzumiałem.
Dziś pojąłem, co to znaczy:
Że musisz się dzielić się swym ciałem.
Mam jedenaście lat i już wiem, że niczym z
obrazka Madonna
masz przy sercu skarb, coś bezcennego.
Jest tam istota przez ciebie karmiona:
RAK - owoc żywota twojego.
Dlategoś właśnie pełna świętości.
Kadzidłem tytoniowym jesteś przeze mnie
ministranta czczona.
A skorupiak zżera twoje wnętrzności.
O, żywicielko nieoceniona!
Któż cię wysławi należycie!
Tyle musisz przecierpieć, wytrzymać.
Coś za coś - takie jest życie:
Rakiem się raczysz a dym cię dyma...
Uwielbiam cię w dymu koronach
otoczoną sinym woalem... o, boska!
Jesteś taka po-za-ciągająca-się i
napalona.
Mamy nie ma - prowadź. Pójdę razem z tobą z
dymem z papieroska.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.