krew na tle czarnego horyzontu
tej, z którą tak brutalnie zerwałem
pośrodku pustej przestrzeni
czarne niebo pędzi
w kierunku czarnego horyzontu
powracając stopniowo
w coraz szarszych odcieniach ciemności
obdrapane łokcie
utrzymując ręce przesiąknięte krwią
ciążą na ubrudzonych czernią kolanach
dociskając podeszwy do zimnego podłoża
obracam ciężką głową
szukając wzrokiem ludzkeigo konturu
ale widzę tylko siebie
samego
pośrodku niczego
pulsacyjne drgania
wydobywają się z jakiegoś wnętrza
wywołane zimnem
albo tą krwią
i lękam się
bo nie mogę jej w żaden sposób zmyć
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.