Król
Gdy słońce ranne, blade
przez ponure mury miasta się przeciska
polanę wiadrem blasku świtu.
Król budzi się do życia
odkrywa się leniwie z tekturowych
pierzyn
prysznicem połamanych promieni, polany
Staje dumny z lotną gwardią jego
małych, dzielnych żołnierzy.
Broda jego szeroka, mądrość rysuje na
twarzy
nie widoczną w trudnym, mglistym
spojrzeniu
Szat nie musi przyodziewać
leżą na nim od zawsze
a odziany niezwykle władca:
na wietrze powiewa jego szczero-szmaciany
płaszcz
tors sweter okrywa, z ręcznie rytymi
dziurami
pantalony oryginalnie zaplute farbą i
rdzą
stopy okute w trzewiki
mocno zgniłe, mętnych barw
włosy długie szare- anielskie
maca płaska korona, mieniąca się kurzem.
Tak wynurza się monarcha
płynie samotnie ulicami
zamyślony w sprawach
z ponurym krokiem
a postać jego zachwyca
człek żaden wzroku, nie szczędzi
oblepiając szaty spojrzeniami
dzieci, kobiety, mężczyźni spoglądają
dziwują się wzajemnie.
Król jednak z morową twarzą
przemierza wielki dwór
czyżby korona mu ciążyła?
a może tylko- puste spojrzenia?
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.