listopadowa zaduma...
Lampko zadumy - pytań tak wiele,
świecisz długością swojego knota,
płomień trącany lekkim powiewem
jak akrobata pręży się. Miota
nim w porywczości wiatr roztańczony;
a przy tym wrony smętnie kraczące,
łapie zuchwale za ich ogony.
Na progach mdleją anioły śpiące.
Aleje wąskim przejściem ściśnięte,
chryzantem pukle w glinianych dzbanach.
Modlitwa z cicha pod zimną płytę,
w szczeliny szeptem szmernym wsuwana.
Żałobnik świeży, wdowiec spłakany,
w łzawości ludzkiej z deszczem zmieszany.
Niemy listopad, próg przed uśpieniem,
chłodem otula, przemarzłe cienie.
Wspomnienia żywe w czerwonej łunie
cmentarnych pieśni głuche ołtarze,
mglistym woalem gęsto zasnute,
tak bardzo bliskich dalekie twarze.
Komentarze (19)
Masz rację, że przypominasz. Niedługo październik się
skończy. Czas iść na cmentarz posprzątać groby. A
wiersz - jak zawsze u Ciebie - OK.
świetnie oddany cmentarny klimat.
Zadumałem się nad tym wierszem. Znakomity bez
przesady. „...bliskich dalekie twarze” podoba mi się
bardzo.
Miłego weekendu Stefi. :)
Coraz więcej tych lampek zadumy pojawia się w
wierszach.
Piękny, jak zawsze wiersz.
Pozdrawiam serdecznie :)