Listy
Dla pewnej kobiety...
I Świat
Wylewnie płaczę atramentem
Obserwując gubiący się świat
Kartka mokra od purpurowych łez
Mieni się w świetle jak zroszony kwiat
To tylko mój podarunek
Cóż więcej dać mogę w takiej godzinie
Czy słyszysz echo straconych chwil
Silne jest, nie minie...
Też ciężko mi nieść krzyż
Ugięte barki, wołam Cię Panie
Wiem, że słyszysz, ufam
Choć niewiem czy czas dla nas lepszy
nastanie
Moim spowiednikiem ta kartka
Bo grzesze myślą a teraz i słowami
Świat uciekł z pod nóg dawno
I ucieka wciąż gdzieś daleko przed nami
Latarnia moim światłem
Myśli me tunelem ciemnym
Niewiem czy chce dojść do końca
Być wspomnieniem zwiewnym..
Ale już wiem, odkrywam na nowo
Swój świat tak ulotny jak marzenia
Ucze się kochać światło wykradnięte
niebu
Bo cóż innego te łzy docenia ?
II Ogród
Nadal widzę twoją ucieszona twarz
Pełną uśmiechu, wolną od łez
Nawiedzasz mnie nocą jak widmo
Szukam ucieczki, lecz gdzie ona jest?
Zapamiętaj dobrze dziki ogród
Zapraszam Cię na podróż do mojego świata
Odległy, ale wystarczy, że sięgniesz
ręką
Spójrz ! Widzisz ? Tam serca mego krata
Zdejmujesz koronę, złociste włosy
Słońce zachodząc ust Twoich dotyka
Mokre od płaczu nad losem straconym
Wrażliwe na szept, z kosmosem Cię styka
Gdzie teraz jesteś? Niewiem
Szukam Cię co nocy przez mrok
Księżyc srebrny mi świadkiem
On wciąż obserwuje każdy Twój krok
Zwierzenia zrozpaczonego przyjaciela
Wysłuchiwałem szesnaście zmierzchów
Rozżalone postaci mknące do Ciebie
Wysłannicy zasypanych nadzieją wierzchów
Zbyt wysoko dla mnie by dotrzeć
Przebijają na wskroś ich zmarnowane
twarze
Pośród nich stoisz Ty bez wyrazu
Nowy świat wpisuję w stare kościelne
witraże
III Ocean
Żegluje po oceanach kruchych
Dotykam mokrej tafli i kształt jej
wiginam
Odbicie koszmarem, koszmar znów jawą
Chociaż bardzo chcę to niezapominam
Stratowany przez stado natrętnych myśli
Sam na sam z przenikliwą ciszą
Składam ofiarę ze swojej młodości
Lecz czy błaganie me kiedyś usłyszą ?
Kolejny raz szum fal budzi mnie
Księżycowa sonata zwraca niepokój
Delikatne skowycie synów morza
Chce mnie powstrzymywać będąc gdzieś z
boku
Przy świetle świec godzę się z losem
Płomienie wciąż mówią bym walczył
Ale ogień serca słaby, dopala się
Więc czy wróce z tarczą czy też na tarczy
?
Odpowiedzi szukałem w świcie
Po szesnastu godzinach oczekiwania
Zimny wiatr z północy póka do moich
okien
Kojąc me zamysły, me rozmyślania
Zobaczyłem Cię wtedy znowu
Stałaś samotnie wtulona do steru
Odnalazłaś wyjście przez nękający świt
Do zniszczonych fantazji z krain eteru
IV Ruiny czasu
Dla nas powstawał z ruin czas
Królowie świata w chwili wzniesień
radosnych
W sekundzie jednej ktoś zburzył ten urok
Jak owoce zimy ciepłe tchnienie wiosny
Wyczekiwałem Cię samotnie
Zkruszony chciałem zwrócić minione kroki
Niby zatarte a jednak widoczne
Jako Twój strażnik - duch tej epoki
Uniosłaś się jak Ikar
Zapomniałem o tym dawno już
Twój pamiętnik oddechem uczuć
Spowity jak one przez gęsty kurz
Docieram do mglistych skał
To brzeg i kres, nadzieja i zguba
Jak me własne konflikty wylane na kartkę
Jeszcze jedna, tym razem ostatnia próba
Syreny wyśpiewały serenadę do cichych
wód
Tak jak ja zagubione wśród morskiej
wyżyny
Zaślubione z wiecznością, kapłanem ich
wszechświat
A z kim Ty zawarłaś swe zaręczyny ?
Znów przyjaciel szeptał potajemnie swe
sekrety
O konającym przeznaczeniu zaklętym w
potwora
Łzami wciąż dotykał wyschniętej ziemi
Słońce znów wygrało i zniknął jak amfora
V Raj
Światło powstrzymuje płacz
Oślepiona wciąż podąrzasz w jego stronę
Wtul się w czerń, ona Cię uleczy
Zamaże grymas i momenty shańbione
Nie odnajdziesz już śladu czasu
Dźwięk moich słów będzie pochłaniaj
Twoje
Zaklęta byłaś zaprawde w swe nieziemskie
piękno
W odgłosy z przeszłości i paranoje
Czas pogodzić mrok ze świtem
Bo świat kąsa ciągle jak dzikie zwierze
Ran swych nie czuję, Ty czujesz swoje
Topiąc serce w wulkanu kraterze ?
Chciałem odnaleźć tu raj
Odnalazłem tylko zakamuflowane piekło
A gdzie jest to piękno, które widziałem?
Z pod nóg jak mysz szybko uciekło
Wyrywam ostatnią z szesnastu róż
Oddaję wraz z pocałunkiem na twą ręke
Pamiętaj na zawsze szalone rozstanie
Jako radość bezwzględną, nie jako męke
Odchodzę w ciszy niezauważony
Cień mi kryjówką pośród drzew wysokich
Uroniłem ostatnią z atramentowych łez
I skarb mój poroniły wysokogórskie stoki..
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.