Majowy synchron
Dziś wiosna uderzyła na miasto,
z całą siłą niebo spadało na zielone
skwery,
rozcapierzone drzewa między domami
wtapiały się w sielankę.
Można było podążyć szlakiem ocieplonych
ulic.
Zaglądać do przydrożnych ogródków.
Sprawdzić na ile wpuściły rozkwitającą porę
roku.
Wszystko było proste i jasne.
Chciało się łapać za początek wiersze,
jak najbardziej radośnie i bez epitetów.
Z góry spływało słońce.
W wodospadzie promieni
zapominałam siebie, języka.
Właściwie nie było mnie.
Był miarowy krok, gapiące się gołębie,
lekki plecak dość łagodnych myśli.
I nikt nie pytał jak mam na imię,
bo po co komu tożsamość
pasującej w przestrzeni?
Najszczęśliwsze gatunki
nie noszą dowodów.
Żałuję tylko,
że nie odleciałam
jak gołębie.
Komentarze (20)
...podoba się:))
gołębie nie odlatują, przyczepiają się do jednego
miejsca i jest przerąbane:)
Ciężko jest się ich później pozbyć, niemal niemożliwe.
Tak mi się skojarzyło i pomyślało, ale nie ma to
niczego wspólnego z wierszem, który wraz z tą końcówką
- a może właśnie z tą końcówką jest de best.
:)))
Anula :) łapałam za początek :) serio - bo to były
koncepcje na wiersz, ale spaliło (od słońca) :) na
panewce :)
Ja wiersze łapię raczej za koniec,
całość wtedy człowieka pochłonie.
Pozdrawiam Marcepanko, upojny majowy spacer z tyloma
atrakcjami i spostrzeżeniami.