Mały ptaszek (10)
Rozdział 4. Anna.
Rzeczywiście, do Komorowa przyjechał
właśnie Janek z Francji, brat Agnieszki.
Podeszłam do okna i zobaczyłam, jak
Małgorzata, ich matka, wyszła ze swojej
części domu i zdąża do bramy, by wpuścić i
powitać syna.
-Tak bez uprzedzenia przyjechał? - spytałam
Agnieszkę.
-No właśnie, to dla mnie spora
niespodzianka. Mama mi mówiła przed
godziną, że Janek wylądował na Okęciu, ale
i ona o tym nie wiedziała wcześniej,
dopiero teraz Janek się zameldował, jak
wylądował. Teraz przyjechał sobie taksówką
prosto z lotniska, bankier jeden! Nie
miałam okazji ci powiedzieć o tym jego
niespodziewanym przyjeździe, bo
spałaś...
-No nie, niezupełnie spałam. Trochę
wcześniej drzemałam, ale od paru minut już
tylko tak sobie leżę i się nie ruszam, ale
nie śpię. Trochę się relaksuję i trochę
myślę o różnych sprawach, ale już nie śpię.
Myślę o tym naszym biednym Jacku...
-Mamo, ja też cały czas o tym myślę, nie
wiem co możemy zaradzić. Tylko w Bogu
nadzieja, że Jacek wyzdrowieje - odparła
Agnieszka.
-Na pewno wyzdrowieje, na pewno -
usłyszałam za sobą głos Zbyszka. Wszedł
właśnie teraz do salonu i trochę usłyszał z
naszej rozmowy.
-Dobrze, tato, że jesteś optymistą, tej
wiary i nadziei nam najbardziej potrzeba -
odrzekła Agnieszka i dodała, wychodząc z
Kasią na taras: - Idziemy się przywitać z
naszym wujkiem Jankiem.
-Janek? A skąd on się tutaj wziął? -
zapytał Zbyszek, obejmując mnie od tyłu i
całując jak zwykle w czubek głowy.
-Podobno właśnie niespodziewanie zjawił się
na Okęciu. Dawno tu nie był, może już mu
przestało się podobać w tej Marsylii?
-Może i tak. Marsylia jest piękna, ale nie
wszystkim się tam teraz podoba - odparł
Zbyszek - Dużo tam Arabów i Murzynów, dla
Janka na pewno za dużo. Janek nie przepada
za nimi. Może mu jakoś dokuczyli w tej
Francji.
-Co u Jacka, kochanie? - spytałam.
-Można by rzec, że dobrze. Jarek mu czyta o
wyprawie małpek na księżyc i że małpki
spotkały tam misie. Racuś kilka razy go
masował i obracał go na jeden i drugi bok,
jak prawdziwa pielęgniarka. Ptaszek siedzi
mu teraz na szyi, właściwie w kąciku między
szyją i barkiem i nic chyba innego nie
robi, bo nie ma kto nim komenderować.
-Zaraz tam pójdę, tylko przywitam się z
Małgorzatą i Jankiem, może wejdą tu do
nas.
-Wiesz, Aniu.... - zawahał się Zbyszek.
-No, co tam, Zbyszku?
-Jarek mówi, że tata, to znaczy Jacek,
zacisnął jego rękę, to znaczy Jarka...
-Boże mój! Naprawdę? - zdumiałam się.
-Jarek za pierwszym razem około godzinę
temu mówił, że tata pierwszy raz go tak
lekko ścisnął za rękę, więc nic nie nam nie
powiedział, bo myślał, że może mu się
zdawało. Patrz, Jarek to taki mądry
chłopiec, ten nasz najstarszy wnuczek, nie
chciał opowiedzieć o czymś, czego nie był
pewien.
-Tak, tak... i co dalej? - nalegałam.
-Ale za drugim razem, może pól godziny
temu, mówi Jarek, tata go uścisnął jakby
mocniej i jakby trochę dłużej. Teraz już mi
to powiedział, cichutko na ucho, żeby nikt
inny nie usłyszał, ale mówi, że teraz to mu
się nie zdawało, bo to tak było na
pewno....
Weszli w tym momencie wszyscy z podwórka,
poprzez taras - Małgorzata z Jankiem i
Agnieszka z Kasią.
-Dzień dobry państwu - przywitał się Janek
z uśmiechem i podszedł do nas.
Zawsze go lubiłam, to taki dobry chłopak,
podobny do Agnieszki w swoim charakterze, a
nawet z wyglądu. Uśmiechnęłam się do niego
i pocałowaliśmy się delikatnie w
policzki.
-Witaj, Janku, dawno się nie widzieliśmy -
przywitałam go serdecznie.
Byliśmy częściowo na "ty", to znaczy ja mu
mówiłam po imieniu, a on do mnie się
zwracał per "pani Anno". Zbyszek był pod
tym względem bardziej zdecydowany ode mnie
i panowie w obie strony mówili sobie po
imieniu.
-Cześć, Janku - dobrze cię widzieć.
-Witaj, Zbyszku, witaj. Dobrze jest być w
końcu w swoim starym kraju, oj, dobrze!
Agnieszka została jeszcze tego wieczora
przy Jacku i mówiła teraz do niego,
opowiadając mu na dobranoc o swoich
sprawach i swoich przemyśleniach. Racuś
zrobił już na razie wszystkie czynności,
które miał zrobić, czekał spokojnie siedząc
na zydlu dla niego przeznaczonym. Czekał na
dalsze swoje kolejne obowiązki.
Gdy nikogo z nas, ludzi, nie będzie przy
Jacku, zacznie się czas "popisu" dla małego
ptaszka i jego sztucznego kuzyna Racusia,
który będzie odpowiedzialny za całość -
opiekę i bezpieczeństwo Jacka.
Mały ptaszek z żółtym dziobkiem będzie
siedział na piersiach Jacka, będzie go
leciutko grzał w tym miejscu, i będzie
opowiadał wszystkie zapisane sekwencje
głosem Agnieszki, a także głosem moim i
Zbyszka. Nie jestem pewna, czy to jest to
samo, co nasze oryginalne ludzkie
opowiadanie, ale wszyscy mówią, że tak
trzeba robić, dlatego tego nie podważam.
Choć na razie może nie widać jakiegoś
wielkiego efektu, poza tym, że dzieciaki
się strasznie cieszą z tego, jak ptaszek
fruwa, siada na piersiach lub głowie Jacka
i jak mu cicho opowiada swoje
zarejestrowane opowieści.
Nasza pani neurolog, znajoma ze szpitala,
doktor Stec, też była z wizytą u Jacka
dwukrotnie, badała go i dowiadywała się od
nas, co u niego obserwujemy. Mówiąc
szczerze nie mam do niej pełnego zaufania,
choć wygląda na tak doświadczoną lekarkę i
tak się dobrze prezentuje. Pani doktor Stec
wciąż nie potrafi określić, co może być
dalej z Jackiem. Twierdzi, że lepiej
byłoby, żeby wrócił do nich do szpitala, na
jej oddział, że tam jest większa możliwość
diagnozowania i rehabilitacji.
Ale Agnieszka nie może się zdecydować na
ten powrót do szpitala, ona także ma
ograniczone zaufanie do słów lekarki. Same
zabiegi rehabilitacyjne są przecież też
tutaj prowadzone, przyjeżdża regularnie
lekarz od rehabilitacji, sprawdza co robi
przy Jacku w tym zakresie zarówno Racuś,
jak i my, jego najbliżsi. Mówi, że nie ma
żadnych zastrzeżeń, wszystkie jego
zalecenia są wykonywane bardzo dobrze. Co
więcej może dać Jackowi pobyt w
szpitalu?
Agnieszka mówi, z czym się też zgadzam, że
na diagnostykę można Jacka zawozić zawsze,
kiedy jest taka potrzeba i jest to celowe.
Przecież w międzyczasie raz był w tym
szpitalu, zrobili mu te badania, tomograf i
rezonans, wszystkie inne, które można i
trzeba było przeprowadzić. I tak nie mają
żadnej nowej diagnozy, żadnych nowych
pomysłów na terapię. Wszystkie leki, od
początku te same, Jacek dostaje, lekarze
nic nie chcieli zmieniać, tak samo jak
sposobu odżywiania i inne zalecenia.
Niczego jak dotąd nie zmieniono.
Dzieciaki już poszły spać, Małgorzata także
poszła do siebie na noc. Zbyszek i ja
siedzimy w salonie Agnieszki i Jacka, razem
z Jankiem, który chce jeszcze poczekać na
powrót Agnieszki i rozmowę z nią, jak brata
z siostrą.
-Nudno i nieprzyjemnie być i mieszkać
samemu w tej Marsylii - zakomunikował nam
Janek. -Robert mówi, że to inne miasto, niż
jeszcze dziesięć – dwanaście lat temu.
Teraz kolorowych jest tam chyba więcej, niż
białych, mam ich powyżej uszu. Po
ubiegłorocznych zamieszkach wszyscy się
boją, że zacznie się jeszcze coś gorszego.
Robert to najstarszy z rodzeństwa, brat
Janka i Agnieszki, który zrobił karierę w
banku we Francji, najpierw w Tuluzie, a
teraz w Paryżu. Jak młodszy brat Janek
skończył te same, co Robert studia
ekonomiczne czy może finansowe na SGH, to
dobrze ustawiony brat załatwił mu pracę w
swoim banku w oddziale w Marsylii.
Robert nie chce teraz nawet przyjeżdżać z
wizytą do Polski, do swojej matki. Coś ich
poróżniło jeszcze jak żył ich ojciec i tak
na razie zostało. Podobno Robert co jakiś
czas dzwoni do rodziny w Polsce, ale
stosunki rodzinne są w tym zakresie w
dalszym ciągu raczej oziębłe. Ale
przynajmniej zaopiekował się swoim młodszym
bratem i dlatego Janek siedzi w tej
Marsylii już chyba czwarty rok po
skończeniu studiów. Teraz jednak wolałby
już wrócić do Polski.
-Przecież chyba nie boisz się tych
kolorowych? Czy coś ci może grozić z ich
strony? Podobno po tych wszystkich
zamachach i zamieszkach już teraz zachowują
się grzecznie i poprawnie i nie ma z nimi
kłopotów? - zapytał Zbyszek.
-To taki oficjalny optymizm, przykrywanie
prawdy jakąś poprawną politycznie wersją.
Niby nie ma jakiejś bezpośredniej groźby,
ale nigdy nie wiesz, czy ktoś na ulicy lub
w restauracji nie wyciągnie noża w imię
Allaha lub się gdzieś nie wysadzi. Ileż to
dyskusji o tym wysłuchałem. Niedobrze mi
się robi, gdy muszę się oglądać i
rozglądać, czy ktoś obok mnie nie zamierza
się na mnie zamierzyć. Ani ja, ani Robert,
ani Eliza za nimi nie przepadamy. Tak czy
owak załatwiłem sobie, z pomocą Roberta,
rozmowę i spotkanie w zarządzie tego banku
tutaj w Polsce, konkretnie w Warszawie. Mam
pojutrze być na tym spotkaniu, żeby dograć
swoją pracę tutaj. Wrócę jeszcze na krótko
do Marsylii, żeby tam wszystko pokończyć i
pozamykać, ale wygląda na to, że powrócę
jednak tutaj „na stare śmieci”, najpierw do
Komorowa, a potem zobaczymy.
-Pojutrze, czyli w piątek? - spytałam dla
upewnienia się.
-Tak, w piątek, dokładnie tak. Pojadę tam
na godzinę trzynastą. Mama da mi swój
samochód, bo mówi, że rzadko go używa, więc
najczęściej stoi pod wiatą. Mama jeździe
kolejką do pracy, ma przecież blisko stąd
tutaj do przystanku.
W tym momencie do salonu weszła Agnieszka,
lekko się uśmiechnęła i zapytała:
-Janku, widziałeś się z Jackiem?
-No nie, nie było dotąd okazji...
-No, to chodźmy wszyscy -
zaproponowałam.
Za chwilę weszliśmy do pokoju Jacka,
zamienionego na pokój szpitalny, gdzie
rządy i pieczę nad Jackiem właśnie objął
ponownie Racuś, który ukłonił się uprzejmie
na nasz widok. Siedział na swoim zydelku, a
mały ptaszek przycupnął sobie grzecznie
przy karku Jacka i coś do niego cicho gadał
do jego ucha, głosem Agnieszki.
-Witaj, Jacku, chłopie, miło cię widzieć -
przywitał się Janek i dotknął Jacka, jego
prawej ręki. Jacek nie ruszył się, nie
odpowiedział. Miałam jednak wrażenie, że
jakby nieco inny był wyraz jego twarzy.
Oczy były wciąż prawie zupełnie zamknięte,
ale powieki jakby troszeczkę bardziej
rozluźnione i jakby pragnące się otworzyć.
A może to było tylko złudzenie?
"Może mi się wydawało? Już ponad trzy
tygodnie tutaj jest, a wciąż niewiele się w
jego wyglądzie zmieniło, a w jego sytuacji
chyba zupełnie nic" - pomyślałam sobie w
tym momencie. Okazało się za chwilę, jak
bardzo się myliłam.
Staliśmy chwilę w pobliżu jego łóżka,
przyglądając się całej tej aparaturze i
temu robotowi. Całej tej szpitalnej
instalacji, łącznie z jakimś monitorem i
przyrządem zainstalowanymi przy łóżku.
-A, to ten słynny Racuś - zainteresował się
Janek. Racuś w odpowiedzi podniósł w górę i
pokazał nam w całości swoją
"człekokształtną twarz".
-Kto go tak śmiesznie nazwał? - zapytał się
Janek.
-Chyba Jarek - wypowiedziała Agnieszka. -
Poprawnie ma na imię Racuszek, ale dzieciom
to nie odpowiadało i zaczęły mówić na niego
Racuś, i tak już zostało.
-A ten gaduła, co tam siedzi i coś nawija
do ucha Jackowi? To ten elokwentny
ptaszek?
-Tak, to właśnie ptaszek, robota Jacka. On
go zrobił, wcześniej okazuje się zrobił też
inny egzemplarz, nazywający się Blusek.
Widocznie Jacek lubi się jak dawniej bawić
takimi zabawkami - wyjaśnił Zbyszek.
-A ten jak ma na imię? - spytał Janek.
Spojrzeliśmy po sobie i uświadomiliśmy, że
mówimy na niego po prostu "ptaszek", czasem
"mały ptaszek", bez swojego własnego
imienia.
-Może to błąd, ale on nie ma swojego
imienia - wyjaśniłam. - Chyba trochę to
przegapiliśmy, może powinien się jakoś
nazywać. Niby nie jest to stworzenie Boże,
ale i tak go lubimy, więc dziwne, że nikt
nie wpadł na to, by go jakoś nazwać.
-Może Żółtek - chyba zażartował Zbyszek.
Myślę, że zażartował, bo nie wydawała mi
się to zbyt szczęśliwa propozycja, mimo że
związana z posiadanym przez niego żółtym
dziobkiem. Ale nieoczekiwanie Agnieszce się
spodobała:
-Fajnie! Czemu nie, mógłby być Żółtek -
zawołała.
-Żenia...
Kto to powiedział? Na Boga, nie wiedziałam,
nie przypuszczałam. Wszyscy spojrzeli po
sobie, być może nikt nie zauważył, kto to
powiedział. To nie był też głos żadnego
robota.
Spojrzałam na Jacka, na jego twarz.
Zobaczyłam.... jakby drobny ruch warg,
jakby się oblizał, zwilżał. Może mi się
wydawało?
-Jacek.... - wyjąkał Zbyszek, podchodząc
bliżej. - Jacek, to ty?
Nastąpiła długa, przejmująca chwila ciszy.
-Jacek - głos Agnieszki, za chwilę to samo
imię ja wypowiedziałam: -Jacek, to ty?
-Pić....- wyszeptał z wysiłkiem Jacek.
Racuś już trzymał gotowy, w swoim sztucznym
ręku, kawałek gazy nasączony wodą. Podszedł
i dotknął nim warg Jacka. Teraz wyraźnie
Jacek poruszył ustami, kilkakrotnie.
-Ptaszek... mój .... Żenia .... pić.... -
wyszeptał jeszcze raz Jacek.
Wzięłam od Racusia ten sam kawałek gazy,
nasączyłam wodą i ponownie dotknęłam warg
Jacka. Poruszyły się jeszcze raz, ponownie,
klatka piersiowa uniosła się jakby w
głębszym niż dotychczas westchnieniu.
-Boże! Jacek, synku, ty słyszysz nas? -
wyszeptałam.
-Tak.... - wyrzekł Jacek i zamilkł.
Najwyraźniej ponownie zasnął.
Otworzył oczy dopiero następnego dnia,
wczesnym przedpołudniem, po tym jak całą
noc siedziałam przy nim na zmianę z
Agnieszką i Zbyszkiem. Masowaliśmy jego
ręce, twarz, szyję, piersi. Mówiłam jak
najwięcej do niego, opowiadałam o
wczorajszych wydarzeniach, o rozmowach i
naszych nadziejach. Spałam wszystkiego może
trzy godziny tej nocy.
Komentarze (11)
Wena
Mariat
Dziękuję za uwagi, będzie jeszcz na pewno wszytko
sprawdzane i korygowane, myślę, że się uda wychwycić i
usunąć moje błędy. Bardzo mi miło, że czytacie i
komentujecie moje opowiadanie.
Pozdrawiam.
Tutaj też jedno zaprzeczenie trzeba wyrzucić -
" że tata pierwszy raz go tak lekko ścisnął za rękę,
więc nic nie nam nie powiedział, bo myślał, że może mu
się zdawało" =
nic nie mam nie powiedział = tu czy jest dobrze?
Trochę odetchnęłam, że to co najgorsze Jacek ma już za
sobą, ale do całkowitego powrotu do zdrowia jeszcze
daleka droga.
:))
Amor
Bardzo dziękuję za czytanie i komentarz, wspierający
psychicznie Autora opowiadania.
Dziękuję za wizytę i pozdrawiam.
Bardzo emocjonująco czytam i przeżywam, a gdy Jacek
przemówił to emocje, napięcie szczytowało
Beata
"Coś bym tu zmieniła by brzmiało lepiej."
Beato, w moim zamierzeniu nie miało brzmieć lepiej, a
właśnie gorzej. Wszak Janek jest od 4 lat rezydentem
we Francji, po takim czasie mogą pojawić się
zniekształcenia językowe. Jeśli to zauważyłaś, to
znaczy, że mi się udało te niewielkie zniekształcenia
wydobyć :)
Tak czy owak bardzo dobrze, że zauważyłaś, a ja
zastanowię się nad tym, czy przywrócić pełną zgodność
z polską ortografią w tej wypowiedzi. Bardzo dziękuję
za wizytę i miłe słowa.
Pozdrawiam.
Mnie również cieszy że zaczyna dziać się coś dobrego i
sprawy nabierają pomyślnego obrotu.
Januszu, spójrz na tą część zdania:
"...czy ktoś obok mnie nie zamierza się na mnie
zamierzyć."
Coś bym tu zmieniła by brzmiało lepiej. Pozdrawiam:)
Madame Motylek
Anna
Czytelnikom należy się rozluźnienie po tych wszystkich
opisanych przypadłościach naszych bohaterów.
Dziękuję za wizyty i komentarze. Pozdrawiam.
Nareszcie coś się na dobre odwraca!
Teraz może być już tylko lepiej:)
Pozdrawiam
Potrafisz wciągnąć czytelnika!!!
( chwała Bogu, że Jacek się wybudza)