Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Mały ptaszek (11)

Rozdział 5. Agnieszka.


Anna, matka Jacka, moja teściowa. Pochyla się właśnie nad Jackiem, dotyka jego twarzy, jego policzków, skroni, uszu, czupryny. Często ją obserwuję, Anna jest ostatnio zazwyczaj bardzo smutna, napięcie widać w jej delikatnej twarzy. Tak źle to przeżywa, że Jacek miał ten wypadek w drodze właśnie do niej.
"Boże, gdybym wtedy odbierała telefony, może byśmy się jakoś inaczej umówili, może by nie jechał wtedy do mnie, do redakcji".
Żadna jej w tym wszystkim wina, ale obwinia się, nie może się pogodzić, że podobnie jak wtedy, przed wielu laty, nie było jej przy Zosi, jej córeczce.
Tylko gdy jest z moją Kasią i Jarkiem staje się na krótko inna, bardziej radosna, wesoła.

Wczoraj wieczorem stał się jednak mały cud. Jacek wypowiedział kilka słów, chociaż chyba nawet nie uchylił powiek i nie poruszył się. Jednak tych kilka jego słów sprawiło, że wróciła nadzieja.
Wróciły też pytania: „Czy to już rzeczywiście jakiś początek zdrowienia, dochodzenia do odczuwania świadomości?”
„Czy też mimo wszystko – jeszcze nie, i Jacek znów powróci tego swego stanu pół-wegetatywnego?”
Dzwoniłam jeszcze przed północą do szpitala, ale o tej porze nikogo kompetentnego nie zastałam.
Zadzwoniłam jeszcze raz wczesnym rankiem, ale nie było jeszcze doktor Sylwii Stec. Jakiś inny lekarz neurolog w końcu przyjął ode mnie nasze zgłoszenie i informację o zmianach w sytuacji i stanie zdrowia Jacka.
Powiedział, że do południa na pewno przyjedzie do nas jakiś lekarz. Rzeczywiście, około godziny dziesiątej przyjechała jakaś inna młoda lekarka, pierwszy raz ją widziałam. Moim zdaniem nie była wystarczająco doświadczona, by zająć się w takiej sytuacji Jackiem. Próbowała to wszystko interpretować mówiąc, że to ważna oznaka początku zdrowienia, ale uczyniła to tak nie przekonywująco, że nie wiedziałam, co o tym naprawdę myśleć.
Sama też zaproponowała, po przeprowadzeniu swoich badań, by jeszcze trochę poczekać, że być może Jackowi wraca powoli pełna świadomość. Wkrótce młoda pani doktor odjechała.
Zostaliśmy sami z naszym Jackiem, który znów jeszcze przez jakiś czas nie dawał oznak świadomości, aż do tej właśnie godziny jedenastej przed południem, kiedy wszystko od nowa się zaczęło.
Mój teść musiał odjechać wcześnie rano w swoich sprawach służbowych. Nie widział się więc z młodą panią doktor, nie wysłuchał jej opinii ani zaleceń.
Być może będzie z powrotem już właśnie teraz, wkrótce około południa, bo obiecał tu wrócić jak najszybciej.

Tak, Anna to prawdziwa dama. Znamy się już ponad osiem lat, niemal tyle samo, co ja znam Jacka. Nigdy nie miałyśmy kłopotów, żeby się wzajemnie zrozumieć i pokochać. Zupełnie inaczej, niż w przypadku mojego biednego taty i Elizy, żony Roberta. Właściwie nie żony, a partnerki, po naszemu mówiąc - konkubiny.
Tato nie mógł wybaczyć Elizie, że nie chciała, nie godziła się, nie zgadza się do dzisiaj na „normalny ślub” w kościele. Urodziła też Robertowi dwoje dzieci, ale żadnego nie pozwoliła ochrzcić.
Robertowi też specjalnie na tym nie zależało i chyba dalej nie zależy, ale wtedy chociaż próbował ją do tego przekonać ze względu na naszych rodziców. Ale to się nie udało. Tato nie mógł jej tego wybaczyć, ciągle do tego wracał, do nie ochrzczonych dzieci i syna, żyjącego bez ślubu ze swoją kochanką, jak Eliza sama o sobie mówiła.
W końcu w czasie którejś z kolei rozmowy doszło właściwie do kłótni, podczas ich krótkiego urlopu tutaj, w Komorowie. Eliza wygarnęła wtedy do naszego taty:
-W mojej rodzinie nigdy nie będzie żadnych guseł. Żadnych chrztów i żadnych ślubów. Jesteśmy razem ja i ten, który chce ze mną być, Robert. Być może na zawsze i do końca mojego życia. Nie potrzebuję i nie chcę żadnego ślubowania, przed urzędnikiem ani przed jakimś nie istniejącym Bogiem czy bożkiem. I nie chcę żadnego chrztu i żadnych chrzcin.

Wtedy w końcu stało się to coś najgorsze z możliwych - nasz tato, bardzo zdenerwowany, nagle zasłabł i na ich oczach, na oczach Roberta i Elizy, osunął się w fotelu, w którym siedział. Już sam się z niego nie podniósł. Pogotowie szybko przyjechało, ale nie zdołali go uratować.
Robert nikomu o tym nie opowiedział, o tej awanturze, nawet mamie, tylko jedynie mnie. Na pożegnanie, przed ich wyjazdem z powrotem do Paryża, po pogrzebie i na zakończenie ich pobytu tutaj. Eliza nie wypowiedziała od tamtej pory do mnie chyba ani jednego słowa, oprócz zdawkowego „dziękuję” i "do zobaczenia". Była od tej pory zasępiona, jakby trapiły ją wyrzuty sumienia, i taką ją zapamiętałam.
Anna jest inna. Tak, to naprawdę prawdziwa dama. Ona jest taka spokojna, dobra, szkoda, że nie może być w pełni szczęśliwa. Ten wypadek, ta tragedia sprzed lat, strata małego dziecka, ogromnie ją unieszczęśliwiła. Wyobrażam sobie ten ból, potworny ściskający ból, od którego nie sposób się uwolnić.

Ale teraz jesteśmy wszyscy razem w pokoju, gdzie leży mój Jacek. Od wczorajszego wieczoru wszyscy czekamy w napięciu, czy coś wreszcie poprawi się na dobre w jego stanie zdrowia. Anna siedzi najbliżej Jacka, dotyka jego rąk, jego twarzy, głaszcze go powtarza prosząco:
-Jacku, Jacku.... Jacku, Jacku.... słyszysz mnie, synku?
Zbyszek, mój teść, także już wrócił do nas i jest tuż obok mnie. Jarek przed chwilą był tutaj, nie wiem gdzie jest w tej chwili. Kasia jest u mojej mamy, jak zwykle nie potrafi usiedzieć dłużej w jednym miejscu, więc ją wysłałam do babci, tam zawsze ma coś do zrobienia. Janek pojechał do Warszawy odwiedzić jakichś swoich starych przyjaciół ze studiów.
O, jest mój Jarek, trzyma coś w ręku. Tak, trzyma małego ptaszka z żółtym dziobkiem. Mój brat Janek wczoraj dość szybko nauczył się programować tego ptaszka i wprowadził także możliwość „dowodzenia” nim przez Jarka. Mój zdolny synek, Jarek, błyskawicznie opanował tę sztukę i już od razu bez problemu potrafi wydawać ptaszkowi komendy, szeptem lub za pomocą ruchu oczu i powiek przy założonym glassfonie. Teraz najwyraźniej chciał zademonstrować nam te swoje nowe umiejętności. Szepnął coś przy główce ptaszka i otworzył swoją małą dłoń.
Ptaszek pofrunął. Niemal bezszelestnie zakręcił kółko ponad głową Jacka i usiadł mu na piersiach, tuż poniżej szyi. Jarek z uśmiechem zadowolenia patrzył na ten lot i na ten moment, gdy ptaszek spokojnie przycupnął w swoim ulubionym miejscu u Jacka.
I stał się ten prawdziwy cud, na który tak długo czekaliśmy. Na tę chwilę czekaliśmy już tyle tygodni, coraz to pełni obaw, ale też nadziei, że wreszcie przyjdzie, że się wydarzy. I często popadając niemal w rozpacz, że nigdy już tego nie będzie tego, co było przed wypadkiem. Ale teraz... tak, teraz na własne oczy widziałam, że Jacek otworzył oczy. Tak, otworzył je i już nie zamknął. Poruszał gałkami i swoimi niebieskimi źrenicami, rozglądając się jakby zdziwiony, gdzie jest.
Anna, jego mama, zaczęła całować go po rękach. Tak jakby to był mały, śliczny dopiero co urodzony w szpitalu jej synek, jej chłopczyk.
-Gdzie jestem? - spytał Jacek, wyraźnie, ze wzrokiem utkwionym w twarz matki.
-Jesteś w swoim domu, w swojej rodzinie... Jacku, jesteś z nami - Anna była rozpromieniona.
Jarek podbiegł z drugiej strony łóżka, złapał drugą rękę swojego tatusia, za którym tak tęsknił, tak długo czekał. Ja też tak długo czekałam, tak długo. Podeszłam i stanęłam obok Jarka, uklękłam obok łóżka.
-Jacku, jesteś, wreszcie jesteś, kochany... - wyszeptałam. Jacek uśmiechnął się do mnie i do Jarka.
-Jestem... tak, jestem. Mama... - słowa, na które tak długo czekaliśmy.
Anna nie wypuszczała ze swych rąk prawej dłoni swojego syna.
-Chcesz pić? - spytała.
Jacek kiwnął głową. Anna uniosła lekko jego głowę nad poduszkę i napoiła go wodą z butelki, niemal dokładnie tak, jak dawniej, gdy był małym dzieckiem.
-Dziękuję, już wystarczy - uśmiechnął się Jacek.
Uniósł się powoli na prawym boku i skierował swoją twarz w kierunku matki. Ptaszek jakimś sposobem nie spadł, tylko trzymał się jakoś jego skóry na piersiach.
-Mamusiu, przypomnij mi Twoją kołysankę - wierszyk dla mnie o Żeni, o moim misiu z dzieciństwa - poprosił Jacek.
Anna otarła łzę z oka, spojrzała trochę zaskoczona na swojego syna, jakby pytając: "Czemu masz taką dziwną prośbę?"
Jednak za moment, już bez łez w oczach, zaczęła trochę śpiewać, trochę recytować cichym, drżącym głosem:

- Mały misio, mały Żenia,
da ciasteczko do zjedzenia
da ci buzi na dobranoc
śpij, Jacusiu, już jest noc
Anna spojrzała na Zbyszka, mojego teścia, z niepokojem - jakby pytała go: "Co dalej?"
Ale Zbyszek zbliżył się do niej, uśmiechnął się spokojnie do swojego syna - i rozłożył ręce:
-Aniu, ja nie znam tej kołysanki.
Tak, tylko jedynie Anna ją znała, matka i autorka słów wierszyka.
Jacek uniósł wyżej głowę znad poduszki i zapytał, jakby dopingując swoją mamę:
-I co dalej, mamusiu?
-Dalej? Nie... nie pamiętam...
Jacek uśmiechnął się z triumfem. Ten jego uśmiech, taki jak zawsze, jak wcześniej, zanim to wszystko się stało i przetoczyło po nas jak walec. Ten jego uśmiech, trochę chłopięcy, trochę zawadiacki, Jackowy.
Leżąc teraz na boku, z nieco uniesioną głową i uśmiechem figlarnego chłopca, patrząc w sufit, dokończył tę kołysankę, napisaną dla niego kiedyś przez jego mamę, Annę, zapamiętaną i bezbłędnie teraz przez niego przypomnianą:

- Mały misio, mały Żenia,
chce twojego przytulenia
daj mu buzi na dobranoc
śpij, Jacusiu, bo jest noc.
-Jakim cudem ty to pamiętasz? - zapytała zdumiona Anna, ściskając rękę Jacka. -Ostatni raz ci to śpiewałam, gdy miałeś mniej, niż dwa lata.
-Tak, to niesamowite - odpowiedział Jacek mocnym wyraźnym głosem. - Zosia kazała mi tu wrócić, powiedziała mi także cały ten wierszyk, tę uroczą kołysankę naszej mamy.

Zaskoczona Anna rozpłakała się, nic nie mogła powiedzieć. Zbyszek, widać także bardzo poruszony, ledwie się opanował i w końcu pokonując swoje chwilowe zdumienie - zapytał:
-Jak to, Zosia? Jacek, nie rozumiem....
-Tak, tato, Zosia. Spotkałem ją tam, śliczną młodą dziewczynę z blond włosami. Ona także tutaj była ze mną, tu, w tym pokoju. Odprowadziła mnie tutaj, chwilę ze mną tu pobyła, kiedy nikogo nie było, tylko ten nasz Racuś i ten nasz ptaszek Żenia. Przytulała się tam do mnie, a także na pożegnanie tutaj. Moja mała, kochana siostrzyczka. Przytulała się tak, jak moje dzieci umieją to robić, tutaj, w moim domu na Ziemi. Powiedziała, że nas wszystkich ogromnie kocha i że mam wracać, bo tu jest kilka .... wiele osób, które na mnie czekają.

Patrzyłam na nich troje zdumiona.... Podeszłam i przycupnęłam na kolanach przy moim Jacku, wzięłam w dłonie jego rękę. Pocałowałam go w policzek i przytuliłam do jego jasnej twarzy.
-Jacek, gdzie ty byłeś?
Jacek spojrzał na mnie, delikatny uśmiech błąkał się w jego twarzy. Objął mnie swoją ręką i uśmiechnął ....
Za chwilę opowiadał dalej.
-Zosia prosiła przekazać ci, mamo, że musisz przestać o niej tak myśleć, jak dotychczas.
Anna wciąż miała twarz zanurzoną w dłoniach.
-Zosia mówiła, że jest tam szczęśliwa. Że myśli o nas i modli się za nas. Mówiła, że czytała wszystkie twoje wiersze. Mamo, także te wiersze o niej i dla niej, twoje kołysanki.
Powiedziała mi dwa lub trzy twoje wiersze, mamo. Prosiła, żebyś już więcej nie pisała w taki sposób, jakby była nieżywa. Ona tam żyje. Powiedziała: "Mamo, pisz dla swoich najbliższych, najukochańszych osób na Ziemi. Pisz piękną poezję dla tatusia, bo tak go kochasz. O mnie nie pisz smutnych wierszy, bo ja jestem i żyję tutaj". Zosia chce Ciebie widzieć, mamusiu, szczęśliwą.
"Jacku, powiedz mamie, niech już nie pisze takich wierszy, jak ten:

Śpij, moje śliczności
nie bój się ciemności
mamusia przy tobie
będzie ciepło w grobie"

-Mamo, dalej nie zapamiętałem - westchnął Jacek.
Anna, tym razem opanowana, już bez żadnego łkania, milczała przez jakiś czas.
W końcu wyszeptała dość głośno i wyraźnie dalsze zwrotki swojego trenu - kołysanki:

Śpij, mój ty skarbeczku
mój ty aniołeczku
mamusia cię kocha
nie da cię zakopać

Śpij, najsłodszy kwiatku
złociutki bławatku
tatuś da laleczki
a mamusia świeczki

Teraz nikt z nas nie mógł wydać z siebie głosu.
Anna znów przez dłuższą chwilę nie podnosiła twarzy, trzymając ją w swych dłoniach. Ale w ogóle nie drżała i nie poruszała się. Jedynie lekko kręciła schowaną w dłoniach głową, jak gdyby z kimś rozmawiała. Patrzyłam na nią, to na Jacka, to na Zbyszka.
W końcu Anna opuściła ręce, podniosła swoją jasną twarz i wyszeptała, z trudem i wśród przejmującej ciszy:
-Dziękuję ci, Zosiu. Dziękuję ci, Jacku. Jeszcze nie muszę umierać. Dziękuję ci, Panie Boże wszechmogący! Uzdrowiłeś mnie po raz drugi.

Dodano: 2016-09-08 22:04:08
Ten wiersz przeczytano 1725 razy
Oddanych głosów: 5
Rodzaj Nieregularny Klimat Obojętny Tematyka Życie
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (9)

_wena_ _wena_

coś mnie ścisnęło w gardle i w oczach zakręciły się
łzy

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Amor
Bardzo dziękuję za wizytę, komentarz i miłe słowa.
Zapraszam do dalszego czytania, zostały jeszcze 4
odcinki.
Pozdrawiam.

AMOR1988 AMOR1988

Jestem bardzo zafascynowany tą powieścią

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Ewa
Beata
Pięknie dziękuję za czytanie, wizyty i komentarze.
Serdecznie pozdrawiam.

Ewa Kosim Ewa Kosim

z przyjemnością przeczytałam:)

Beata1* Beata1*

Czytając czułam te opisane emocje, wzruszające
opowiadanie.
Pozdrawiam:)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Anna
Bardzo dziękuję za czytanie i wszystkie słowa w
komentarzach.
Moja główna bohaterka też ma na imię Anna i podjąłem
się trudnego zadania, by opisać jej przeżycia i
problemy po utracie córki. Jeśli Czytelnicy też to
przeżywają, to jestem bardzo uszczęśliwiony.
Dziękuję za wizytę i pozdrawiam.

anna anna

wzruszające opowiadanie, wzruszające zakończenie.

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »