Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Mały ptaszek (13)


Rozdział 6. Jacek.


Moja śliczna siostrzyczka, moja Zosieńka. Znów przytuliła się do mojej piersi, przytuliła do mnie swoją piękną twarz. Gorące uczucie siostrzanej miłości znów przepływało teraz do mnie i napełniało mnie najpiękniejszym uczuciem najczystszego oddania i miłości.
-Jacku, już musisz wracać, już pora. Odprowadzę cię, dopiero tam będziesz mógł mnie uścisnąć na pożegnanie. Teraz już chodźmy.
Znów korytarze, znów zawiłe skrzyżowania, spadanie, unoszenie się. Błyszczące krople, lśniące zacieki, pulsujące źródła, świszczące i parujące strumienie.
Okresy absolutnej ciszy naprzemian z okresami, kiedy pojawiają się jakieś dźwięki, znów jakby uderzenia młotkiem w kowadła i kowadełka. I znów światła przy tym współbrzmiące z tymi odgłosami, najpierw przytłumione niebieskie światło, potem fioletowe, później jeszcze ultrafioletowe. Wszystko w jakby odwrotnej kolejności, na końcu zaczynam mieć świadomość, że jestem u siebie w pokoju w naszym domu, na tym samym łóżku szpitalnym, na którym mnie tu przywieziono.
Zosia pochyliła się nade mną. W tym słabym, spokojnym, delikatnym świetle znów widziałem jej piękną twarz. Znów jej delikatny dotyk, jej dłonie, jej głowa przytulona do moich piersi. Dotykałem jej swoimi palcami, głaszcząc jej lśniące, gładkie, jedwabiste włosy. Tak, miałem nawet możliwość wypowiedzieć do niej:
-Zosiu, siostrzyczko, moja siostrzyczko najukochańsza, zostań jeszcze, bądź przy mnie...
-Kochany, już muszę odejść, ty spotkasz się z mamusią. Powiedz jej to wszystko, o co prosiłam. Bardzo was wszystkich kocham.
Teraz już tylko powoli oddalająca się twarz, śliczna dziewczęca twarz. Jeszcze rozpoznaję te jasne jak śnieg włosy, rozpływające się wzdłuż ramion. Twarz już niewidoczna, tylko przez chwilę jej oczy, pełne ciepła, uśmiechu, radości.
-Jacku, Jacku .... - jej ostatnie słowa. Odpłynęła, już jej nie widzę. A ja zasnąłem już spokojny, choć będę do niej tęsknił. Będę tęsknił do mojej kochanej siostrzyczki.

Ponownie poczułem dotyk, ciepłe delikatne dłonie na mojej twarzy, na moich policzkach, na ramionach, na piersiach. Znów piękne, najpiękniejsze odczucia dla mnie. I jakieś dalekie, odległe w czasie i przestrzeni głosy.
I ponownie głosy, coraz bliższe, coraz wyraźniejsze. Znów słyszę i czuję w nich ciepło i miłość. Miłość mojej mamy:
-Jacku, Jacku ....
Czuję, jak mi trudno to zrobić, ale powoli otwieram swoje oczy. Blask słonecznego dnia. Lśniące światło wpadające przez otwarte okno. Obok mnie siedzi .... tak, moja mama. Trzyma mnie za rękę, widzę dwie łzy w jej oczach. Moja mamusia. Także mój tato, także moja żona Agnieszka. Także Jarek i Kasia, wszyscy przy mnie.
Tak, to do nich nakazała mi wracać Zosia, moja kochana siostrzyczka. Nasza Zosieńka.

Zawsze lubiłem zabawki mechaniczne. Mama mówiła, że pierwszą jaką w życiu otrzymałem, to był mały miś Żenia. Nie pamiętam tego dokładnie, może tylko trochę jakby przez mgłę. Przywiózł go z Rosji taty przyjaciel, pan Piotr. Zosia, gdy jeszcze żyła, mówiła o nim wujek Pietia. Ja tego nie pamiętam, byłem za mały. Podobno wyjechał w końcu do Stanów Zjednoczonych i już od ponad dwudziestu kilku lat u nas nie był.
Miś Żenia bardzo mi się podobał, nie mogłem się z nim rozstać, gdy byłem układany do snu. Nauczyłem się ponoć naciskać mały przycisk na jego brzuszku, po czym Żenia gadał coś po rosyjsku, jakąś bajeczkę chyba. Tak mówiła mi mamusia, gdy chodziłem do podstawówki już na Bemowie. Miś któregoś dnia zniknął. Zaginął razem z kilkoma innymi zabawkami, moimi i Zosi. Stało się to w czasie naszej przeprowadzki na Bemowo, kiedy miałem dziewięć lat. Tak, na pewno wtedy, bo niedługo po przeprowadzce miałem swoją pierwszą Komunię świętą, już na Bemowie. W tym czasie stare zabawki zniknęły, pojawiły się nowe. Nie poszedłem od razu w tym czasie jeszcze do nowej szkoły na Bemowie, tata lub mama zawozili mnie do starej szkoły na Sadybie. Nauczyciele skrócili mi rok szkolny, więc miałem dłuższe wakacje, choć w dużym stopniu mama mnie uczyła w domu. Pojechałem jeszcze tylko raz, na zakończenie roku szkolnego i wręczenie cenzurki.
Po latach zacząłem podejrzewać tatę, że wyrzucił wtedy te zabawki, w tym mojego Żenię, bo za bardzo przypominały mamie o Zosi. Usunął je z pola widzenia mamy, żeby wreszcie skończyły się te tragiczne wspomnienia. Mojego misia Żenię i laleczkę Zosi – Maszę. Tej lalki też nie pamiętam, musiałem być za mały, by pamiętać.
Podczas tej uroczystości mojej pierwszej Komunii otrzymałem swój wspaniały prezent - robota na gąsienicach, zdalnie sterowanego. Mama wiele razy mówiła, że sam go poskładałem na podstawie ilustracji w instrukcji i kilku wyjaśnień taty. Bardzo mi się podobał, miał szczypce, uchwyty, dźwigienki i podajniki. Wszystko można było sterować kilkoma dźwigienkami i przyciskami. Lubiłem się nim bawić, a dłuższe wakacje wtedy sprzyjały, by dokładnie się z nim zapoznać. Tata mówi, że rozebrałem go na drobne części i ponownie złożyłem. Trochę nie pamiętam tego, ale może tak było. Składaliśmy wtedy z tatą także modele samolotów, okrętów, samochodów. Bardzo to lubiłem, tak już mi zostało.

Agnieszka, moja żona Agnieszka. Znamy się prawie od dziewięciu lat. Nie było mi łatwo przekonać jej do siebie. Była nieufna, miała za sobą jakieś złe wspomnienia rodzinne, a także rozczarowanie w swoim poprzednim związku. Nigdy jej o nic nie pytałem. Kiedyś chciała o tym rozmawiać, ale szybko się rozmyśliła, gdy powiedziałem, że przeszłość nie ma żadnego znaczenia, a liczy się to, co jest tu i teraz. Od ponad sześciu lat jesteśmy razem w Komorowie i jestem z nią szczęśliwy. Codziennie jej za to dziękuję, za jej dobroć i troskę. Zdarzają się czasem jakieś nieporozumienia miedzy nami, ale to są drobiazgi. Liczy się, że jesteśmy i chcemy być razem.
Po studiach na wydziale robotyki i automatyki Politechniki Warszawskiej szybko podjąłem swoją pierwszą pracę. Zostałem projektantem i konstruktorem robotów i automatów quasi – inteligentnych. Byliśmy razem zgraną grupą projektową w firmie Robotics w Warszawie. Ta praca mnie pasjonowała i coraz bardziej wciągała. Lubiłem wymyślać i tworzyć wciąż coś nowego. Razem z Gerardem i Tomaszem stworzyliśmy naprawdę niezłą trójkę. Nasza trójka i wraz z nami nasi młodsi i starsi od nas koledzy tworzyliśmy naprawdę fajne rzeczy.
Tomek ze swoim zespołem skonstruowali swoją „pszczółkę” diagnostyczną. Mówiąc szczerze trochę mi było żal, że nie uczestniczyłem w tych pracach, ale miałem co innego do roboty, całą masę zleceń i usprawnień dla Armii. „Pszczółka” była fajna, dla zabawy zaczęliśmy ją z Gerardem „usprawniać” po swojemu, przerabiając ją wspólnie z działem biologicznym na pewien rodzaj ptaszka. Trochę był podobny do czarnego kosa, ale trochę mniejszy. Gerard jeździł wciąż za granicę, więc najwięcej ja przy nim działałem. Chłopaki nazwali go Blusek, bo umiał na czyjeś życzenie usiąść na jakiejś półce czy na parapecie i odtworzyć nagranie z zainstalowanej w sobie fonoteki bluesowej. Bardzo to było zabawne. Zabawne też były rozmowy, jakie mógł Blusek prowadzić z kimś, kto się zalogował do jego systemu. Blusek miał wgrany moduł inteligentnego dialogu i odpowiedzi, więc nieraz potrafił zaskoczyć swoją trafną lub dowcipną wypowiedzią.
Kiedyś powiedziałem mamie o tych moich dokonaniach w pracy, także o tych diagnostycznych „pszczółkach” i Blusku. Mama bardzo się tym zaciekawiła. Spytała, czy nie można byłoby coś zrobić, żeby „pszczółka” lub Blusek przeprowadził jakieś badania zdrowia mojego taty. Mama narzekała, że tata nie chce iść do lekarza chyba już czwarty rok, choćby po to tylko, żeby się przebadać. Mama boi się, że coś zostanie przegapione, że jakaś choroba się u niego rozwinie. A wiadomo, jak tata potrafi intensywnie pracować, nie dbając o odpoczynek, o właściwe zwyczaje i higienę, nie oszczędza się w swojej pracy. Lubi tę swoją pracę i trochę czasem przesadza, intensywnie się nią zajmując.
Powiedziałem mamie, że nie bardzo mogę zabrać z pracy „pszczółki” lub Bluska, ale mogę wykonać jakiś nowy model ptaszka, którego możemy użyć do tego celu. Obiecałem, że wkrótce tak zrobię. Udało mi się na wiosnę znaleźć trochę czasu i rzeczywiście wykonałem nowego ptaszka, podobnego do Bluska. Miał dużo więcej nowych, ciekawych funkcji i umiejętności, niż Blusek, dlatego uznałem, że będzie warto nim się pobawić.
Byłem gotowy z nowym ptaszkiem w drugiej połowie lipca, niemal na mamy imieniny. Mogłem potraktować to jako mój prezent dla niej. W myślach nadałem mu imię Żenia, ale nie powiedziałem o tym mamie, żeby znów nie wróciły jej wspomnienia z naszego dzieciństwa, mojego i mojej niezapomnianej siostrzyczki Zosi. Imię jak imię, zawsze można zmienić, ale teraz po prostu nazywaliśmy go z mamą "ptaszek".
Gdy pewnego razu nie było taty w domu na Bemowie, pojechałem do mamy i zrobiliśmy sobie długą sesję szkoleniowo – treningową. Pokazałem mamie wszystkie najważniejsze funkcje i umiejętności, jakie można byłoby wykorzystać. Jak je ustawiać, jak naszym Żenią sterować. Jak przeglądać zapisane informacje, jak zmieniać głos, którym posługuje się Żenia i tak dalej.
Wydaje mi się, że nie wszystko mama zapamiętała, w końcu nie jest w tych sprawach informatycznych zbyt biegła. Ale w razie czego – zapewniłem - zawsze można będzie wszystko, co się zapisało, odtworzyć, przeczytać, skopiować do komputera. Zostawiłem jej także instrukcję, ale znając mamę wydawało mi się, że nie zrobi z niej zbytnio właściwego użytku. Mocno się pomyliłem.
W sumie mama była nieźle rozbawiona całą tą zabawą, śmiała się czasem ze mną jak mała dziewczynka. Naprawdę, mieliśmy razem niezły ubaw. W razie potrzeby mama miała do mnie zadzwonić, żebym jej pomógł na przykład coś odczytać z pamięci ptaszkowej.
Tak właśnie zdarzyło się w drugiej połowie sierpnia. Mama poprosiła o pomoc w odczytaniu zarejestrowanych wyników badań i zapisanych komunikatów. Umówiliśmy się na najbliższy poniedziałek, że do niej wpadnę, do jej biura w Śródmieściu, wczesnym popołudniem.
Niespodziewanie przyszło jednak wezwanie, by przyjechać do Sztabu w Alejach Jerozolimskich z naszym nowym dronem dla Wojska, STEP-em, którego konstrukcja była już zakończona. Mieliśmy tylko teraz odbyć całą serię prezentacji i uzgodnień, co i jak ma jeszcze być dołożone do tego aparatu, żeby zaspokoił jak najlepiej ich potrzeby. Nie było Gerarda, więc ja musiałem pojechać, tym razem na prezentację w Wojsku z udziałem kogoś ważnego z NATO. No i pojechałem, trochę wcześniej, żeby przy okazji także „wskoczyć” najpierw do mamy, bo czułem, że prezentacja przeciągnie się do wieczora, jak często się zdarzało.
Potem mieli do mnie spore pretensje w firmie, że nie zachowałem standardów bezpieczeństwa. Powinienem pojechać firmowym samochodem z kierowcą i podjechać prosto do siedziby Sztabu. Ale tak rano samochodu firmowego jeszcze nie było, więc pojechałem swoim własnym, sam bez żadnej osoby towarzyszącej, bez obstawy. Na dodatek jak na złość mama miała wyłączony telefon, bo miała jakieś ważne posiedzenie i nie byłem w stanie się z nią umówić lub spotkać. Pojechałem więc tam mimo wszystko, ale tylko po to, żeby napotkać swoje przeznaczenie. Żeby spotkać swoich wrogów, których nigdy wcześniej nie znałem i którzy na mnie zapolowali, dorwali mnie na Pasażu Zachodnim i pobili.

Cała następna moja historia to w mojej świadomości i pamięci - zwyczajnie jedna wielka dziura. Cokolwiek wiem - to wiem tylko od innych ludzi, od moich najbliższych jak i od osób mi obcych, przypadkowych. Wiem, że mnie napadnięto, dotkliwie pobito, odebrano mi telefon, w którym miał być prototyp naszego STEP-a, ale tam go w sumie nie było. Jak tylko wysiadłem ze swojego samochodu na chodniku przy Alejach Jerozolimskich, od razu zastosowałem się do procedury awaryjnej i wsadziłem pastylkę z prototypem naszego drona do ust, żeby w razie czego nikt mi go nie wyrwał. Tak, jakbym coś przeczuwał. Nie wiem, czy przeczuwałem, ale zrobiłem coś, co okazało się skuteczne i nie pozwoliło napastnikom osiągnąć zamierzonego celu. Nie pamiętam, gdzie, kto i jak mnie zaatakował, praktycznie nic nie pamiętam. Musiałem tę pastylkę połknąć wówczas, gdy już byłem zaatakowany i jak się okazało, zrobiłem to skutecznie. Żadne bohaterstwo ani żadna brawura, po prostu udało mi się w ostatniej chwili połknąć pastylkę z cenną zawartością.
Wiem także, że jacyś ludzie widzieli uciekających napastników, że znaleźli mnie w jakimś kącie Pasażu, że wezwali pogotowie. Jakimś sposobem zdążyłem nacisnąć przycisk alarmowy w moim telefonie, który spowodował powiadomienie u nas właściwej służby ochroniarskiej oraz uruchomił nagrywanie i transmitowanie obrazów i dźwięków, jakie nagrywała kamera i mikrofon. Z tego złożył się całkiem obszerny materiał dowodowy dla śledztwa, który pozwolił dość szybko złapać napastników. Śledztwo ruszyło i zaawansowało się tak wcześnie, bo zarówno naszej firmie, jak i wywiadowi wojskowemu zależało na złapaniu i unieszkodliwieniu zarówno napastników, jak i obcej siatki wywiadowczej.
To wszystko odbywało się poza mną, ponieważ jak wiadomo leżałem nieprzytomny na oddziale szpitalnym, a w końcu w swoim własnym domu w Komorowie. Mój stan poprawił się dopiero w końcu września, kiedy wreszcie odzyskałem przytomność. Jeszcze przez jakiś czas miałem problemy z czuciem i poruszaniem swojej prawej strony, ale i to ustąpiło w połowie października.
I wtedy mama niespodziewanie poprosiła mnie o rozmowę, jak zapowiedziała – „w sprawie dość dla niej ważnej”. Umówiliśmy się więc, że spotkamy się w ostatnią sobotę października, u nas w naszym domu.

Dodano: 2016-09-11 19:38:57
Ten wiersz przeczytano 701 razy
Oddanych głosów: 8
Rodzaj Nieregularny Klimat Obojętny Tematyka Życie
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (14)

Beata1* Beata1*

Nadrabiam zaległości czytelnicze bo warto, teraz idę
do kolejnego rozdziału:)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Amor
Ta moja opowieść miała być (nieco) psychologiczna, ma
też swoje aspekty religijne.
Bardzo dziękuję za wizytę i miłe słowa komentarza.
Pozdrawiam.

AMOR1988 AMOR1988

Genialne, momentami bardzo psychologiczna ta powieść

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Arabella
Zosiak
Bardzo dziękuję za czytanie, za odwiedziny i
komentarze.
Serdecznie pozdrawiam.

ARABELLA ARABELLA

wspomnienia jak film sensacyjny, przeczytałam jednym
tchem

Zosiak Zosiak

Czytam, Krzysztofie, czytam :)
Potrafisz zaciekawić.
Miłego dnia.

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Waldi
Bardzo dziękuję za czytanie i zainteresowanie się
losami naszych bohaterów z rodziny Birczyków. Jeszcze
tylko odcinki dziś i jutro i wszystko będzie jasne.
Dziękuję za wizytę, komentarz i pozdrawiam.

waldi1 waldi1

też jestem i czytam z przyjemnością .Pozdrawiam Waldi

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Krzemanka
Stella Jagoda
Anna
Bardzo dziękuję za czytanie, komentowanie i cierpliwe
śledzenie losów bohaterów mojego opowiadania. Już
niedługo będzie koniec, jeszcze tylko 2 odcinki.
Pozdrawiam serdecznie i życzę dobrej nocy.

anna anna

nadal czytam z zapartym tchem

krzemanka krzemanka

Nadal ciekawie. Miłego wieczoru:)

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »