Marzenia...
Zawsze chciałem być piękny
szarmanckością szopenowskich kruczych
włosów
spadającą na postawiony kołnierzyk
uwodzić niewinne spojrzenia dziewcząt
Przykuwać je pięknymi zielonomorskimi
oczyma
i uśmiechać się czułymi ustami
spośród tygodniowego zarostu pociągłej
twarzy
Pragnąłem tyle razy chodzić w prochowcu
Obwiązany pewności i powagi szalem w
kratę
stawiać kroki zdecydowanie po szarym
bruku
ciskając dyskretnie uśmiechami i odbierając
pozdrowienia
I dochodzić do mego własnego domu
Witać błyskiem i miłością piękną żonę
gromadkę jej i moich pociech
I wieczorami przedstawiać im światy
nie zawsze prawdziwe
Jak bardzo chciałem niewolić książki w
umyśle
chodzić z teczką pod pachą rutynowo do
pracy
Pracować z innymi i dla innych
Robić to co naprawdę lubię zawsze
A później znów wracać, siadać przed
kominkiem
I znowu tworzyć w zaciszu domowego
bezpieczeństwa
Ale teraz wiem, że to nie musi być mój
cel
Nie to może mi się stać
Bo Ktoś na pewno ma dla mnie najlepszy
plan
On to wszystko mi już zastępuje
I najlepiej ułoży...
...może nawet się uśmiecha, wiedząc o moich planach i o tym, czyn się spełnią, czy nie...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.