Marzenie
Obudziłem się na podhalańskim kobiercu,
Smrek mi się pokłonił, mgła mi oczy
przetarła,
I ujrzałem siebie, tam w goliatowym
kierpcu
Doliny Roztoki, zagubionego karła.
Strzeliste szczyty niczym zapomniane
zamki,
Otwierały zwodzony most, prosto do
nieba,
A ja, jak skromny rycerz, stający w
szranki,
Biegłem im na przeciw, aż wzrok mi się
kolebał.
Skakałem przez piargi i leśne
wiatrołomy,
Pełen niecierpliwości i wielkiej ochoty,
By ujrzeć raz jeszcze ten krajobraz
znajomy,
Wsłuchać się, w Mickiewiczowskie
Wodogrzmoty.
By znów ręce zanurzyć w zielonym
barwniku,
A wzrok swój, tak napoić tatrzańskim
oddechem,
Ażebym już nigdy nie musiał, w cichym
krzyku
Poszukiwać wspomnienia, tak bliskim mi
echem.
A wtedy, już do końca, do ostatniej
rosy,
Będę wznoszony na skrzydłach, przez górskie
wiatry,
I będę was całował, jak rozwiane włosy,
Najbliższe memu sercu, ukochane Tatry.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.