Matce
Jesień,swymi mokradłami wszelkich barw na
dobre oplotła nabrzmiałe
zobojętnieniem,miejskie,nagie drzewa.
Pod strzelistością brzemiennych w
szkarłat,marmurowych chmur,gęstymi łzami
skraplają się tęsknoty.Jak bose
ptaki.Ułomne w swych śpiewach radości
ostatniej,świadomie i bezradnie toną w
zadumie.Nawet bezkształtny,oziębły wiatr
odgrywa swoją pantomimę najżałośniej jak
tylko potrafi.
Nie ma już ukwieconych pysznym majem
poranków,tak czule pachnących
bezszelestem.Gdzie rozbrykane rude
Słońce,plamiło się groteską wśród
zieloności dostojnej gruszy.W roztargnieniu
sięgam do kieszeni po złoty talar
marzeń.Jakobym miał jeszcze jakiś w
zanadrzu.Usta,splecione obżarstwem niedawno
minionego lata-toczą na oślep resztki
poobijanych zachwytów.Omdlało owe
lato.Omdlało gdzieś między proroczo
zgarbionymi połaciami bzu.W matczynej
siwiźnie,pochylającej się z płaczem nad
ojcowską trumną.
-Bywaj żeglarzu ! -Śmiało Mu rzekło.
Odtąd już Lato dla Niej,zawsze skrzyć się
będzie samotnością.
Komentarze (6)
Dziekuje bardzo ! Cjesze sie ze moge Wam umilic ta
chwile trwania w ziemskim zywocie ;-)
Ciekawie, ze smuteczkiem w tle,
po przecinkach czasem brakuje spacji.
Pozdrawiam serdecznie:)
wyjątkowo bogato w podniosłym stylu... a zmierzałam do
niespodziewanej puenty.
Taki to kolej losu...jedno odchodzi, a drugie będzie
czekało w skrzących się lecie na swoją kolej, w
samotności...pozdrawiam serdecznie
Omdlało gdzieś między proroczo zgarbionymi połaciami
bzu...Urocze
Bardzo fajne