mglistym świtem...
poranna pobudka była koszmarem
zza okna dobiega straszne krakanie
czyżby to już po mnie ktoś pchnął
posłańców
i czas mi przekroczyć bramy zaświatów?
z lękiem obmacałem członki i ciało
szczypanie boli więc nic się nie stało
przegoniwszy dłonią resztki snu z oczu
wstaję i powoli kroczę ku oknu
a za nim się dzieją dantejskie sceny
ktoś całe podwórko czernią wyścielił
i do tego jeszcze hałas okrutny
chrapliwie drażniący śmiertelnie smutny
skąd się nagle wzięło to zamieszanie
że harmider słychać nawet w mieszkaniu?
przyglądam się bacznie widząc już teraz
jak się narodziła cała afera
to stado gawronów czarnych jak smoła
o stary chleb toczy bój dookoła
ktoś niefrasobliwie rozrzucił kromki
po uczcie zostawią guana klątwę
Argo.
Komentarze (7)
Pewnie się Pan obrazi, ale ja proponuję zamiast:
"wstaję i powoli kroczę ku oknu"
wers
"wstaję i kroczę do zlewni moczu"
Ale wiersz dobry!
Serdecznie pozdrawiam czytających i komentujących. :)
Świt powinien mieć w sobie iskry nadziei i radości.
Pozdrawiam :)
budzić się*
- lepiej budzić ze skowronkami..., ale cóż zrobić?
"przegoniwszy dłonią resztki snu z oczu"... Ładnie
napisane. A ja dziś miałam koszmar. Dobrze, że się
obudziłam. Pozdrawiam :)
Witaj.
Podoba się wiersz.
Gawrony też jak człowiek, bywają głodne.
Pozdrawiam serdecznie.:)