Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Miało być - pole position......

(Formula One World Championship) http://www.youtube.com/watch?v=bJ89d26JVnA

Spałem doskonale, wtulony w jej piersi…
błogi sen championa. Ci - metę tną pierwsi.
Wyścig o dwunastej… nie ma ambarasu,
spojrzę na swój bolid - ten wehikuł czasu.

Stał - skulony w boksie niczym dzikie zwierzę,
wie, że kiedy ruszy… zmawiają pacierze…
lśnił obłością kształtu i muskułem mocy,
kiedy ryknie(!) silnik - wzywają pomocy…

do garażu wchodzę - dr g n ął na powitanie,
jak zgłodniały wilczek, gdy niosą śniadanie,
choć młody - już bestia(!) ale tak być musi,
wyścig nie zabawa… tytuł mistrza - kusi.

Rzut oka na kokpit - monocoque zwany,
niczym z plastrów miodu jest on zbudowany,
w przypadku kolizji chroni znakomicie,
choć ciasny - bezpiecznym, bo ratuje życie,

w środku „stoi” fotel, sworznie go mocują
i w razie potrzeby łatwo się wyjmują.
Pasy bezpieczeństwa są sześciopunktowe,
współpracują z HANS-em - chroni kark i głowę.

Odwrócone skrzydła… pomyślałeś - defekt,
dają bolidowi - przyziemienia efekt,
dyfuzor na spodzie, te działania wspiera,
transmisja z kół, mocy - pewna jak cholera.

Trochę za kokpitem a przed skrzynią jeszcze,
wciśnięty tkwi silnik niczym w wielkie kleszcze,
drzemie w nim siedemset Koni Mechanicznych,
bez grzywy, bez kopyt - jednak demonicznych.

Wału korbowego obrotów tysiące,
służą skrzyni biegów - tak jak ziemi słońce,
siedem jest do przodu i do tyłu jeden,
w sekwencję złożone… no, po prostu eden…

Tarcze oraz klocki z włókna węglowego
sercem tu układu są hamulcowego,
trzynastocalowe wokół felg opony,
kiedyś Micheliny, dzisiaj - Bridgestony.

Stałem tak w zadumie, lecz po krótkiej chwili
siedziałem w kokpicie. Technicy przybyli,
by odpalić bolid, z własnym rozrusznikiem,
pomruki silnika - działań tych wynikiem.

Silnik bez zarzutu, aleja jest pusta,
czas rozgrzać opony, sprawdzić sprzęgła gusta,
jadę więc zygzakiem, radio - też sprawdzamy,
gdy wszystko w porządku, do startu zmierzamy.

Wczorajsza awaria przekreśliła start,
miał być z czoła stawki, będzie tynfa wart.
Stoję więc na końcu, przede mną - Grand Prix,
gaśnie już czerwone, pedał gazu drży…

Ruszyłem, bo czasu nie miałem zbyt wiele,
panienki czekały… znajomych wesele…
pierwszy zakręt wziąłem aż się zakurzyło,
bez do hamowania - patrzeć było miło,

chociaż dwóch minąłem - powiesz, to nie gratka,
taką jest przygoda - Kubusia Puchatka…
jeśliś taki dobry, jako mi powiadasz,
to czemu za kółko sam człeku nie siadasz?

ale pal to licho, przecież wyścig trwa,
trening robi swoje, a kto talent ma,
błyszczeć zawsze będzie, nawet wśród rycerzy…
a gdy wygrasz wyścig - każdy w to uwierzy.

*

Przede mną jest prosta, więc bez ujmowania…
wykorzystam moment ten, do wyprzedzania,
blisko, coraz bliżej… za plecy rywala…
po chwili w lusterku, widzę go już z dala,

prostą kończy wiraż, więc muszę hamować,
tym samym obroty silnika zdejmować,
niemal pięciu G sięga przeciążenie,
wyciska łzy z oczu… pogarsza widzenie…

Wiraż ostry, ciasny, potem zaraz w lewo,
wczoraj w drugiej sesji walczyłem z ulewą,
tor był śliski, ale - wszystko szło jak z płatka,
niczym w tej przygodzie - Kubusia Puchatka…

Jadę… nagły podjazd… słońce świeci w oczy,
wizjer kiedy trzeba ściemnieniem zaskoczy,
działa jak niektóre znane szkła optyczne,
ściemnia lub rozjaśnia się on błyskawicznie.

Nagle tuż przede mą, bardzo, bardzo blisko,
roztrzaskał się bolid - było trochę ślisko,
moment nieuwagi i chłopak popłynął
w radio usłyszałem, że przeżył… nie zginął,

zaraz żółta flaga i safety car,
w środku Bernd Maylander, serwisowy star,
gdy lider wyścigu będzie już za „carem”,
wszyscy muszą jechać w ogonku - za starem…

Na kogucie światło żółte jeszcze błyska,
zgasło… lonsdaleit gaz do dechy wciska,
szybko wchodzę w zakręt pomiędzy lotusy,
czas kosić frajerów - gdy dają bonusy,

nie tracić pozycji… trzymać tempo równe,
by opon nie zniszczyć, to zadanie główne,
jeszcze cztery kółka i czas zmienić slicki,
gdy strategia dobra - przynosi wyniki.

Łykam maruderów, jak śliwki na deser,
jak maniak obsesję, jak wina koneser,
jestem już dziewiąty - czas na pit stop zjechać,
wymienić co trzeba, po czterech - wyjechać.

Jestem znów na torze, dwóch zostało w boksie,
jak teraz nie wygram - skończę na detoksie,
idę lekkim łukiem, gazu nie ujmuję
symuluję z lewej, z prawej go czaruję…

Pogubił się chłopak, nerwy mu puściły,
chciał mnie zablokować - silnik nie miał siły,
ale to już przeszłość, chwila która była,
choć całkiem nie zgasła, bo jeszcze się tliła.

Gnam dalej po łuku, choć lekko pod górę,
widzę tylko niebo, jakbym wpadał w chmurę,
tu w chwili ostatniej, zakręt w dół dostrzegam,
wciskam więc hamulce, wzrokiem wokół biegam…

łuk przechodził w prostą, tu widzę po chwili,
kierowców pędzących… jak oni walczyli…
należy pamiętać, rzecz to oczywista,
gdzie bije się dwóch, tam trzeci korzysta.

Takim to sposobem i bez chwili zwłoki,
ja za kierownicą, w silniku zaś tłoki,
byliśmy gotowi na pudło dziś wjechać,
dodałem więc gazu, by dłużej nie zwlekać.

Gnałem jak drapieżnik, żądny krwi ofiary,
jeden puchar miałem, będą dwa - do pary,
przy szykanie będąc, wszedłem między dwóch,
byłem teraz drugi… świetny był to ruch…

Czułem, że zwycięstwo jest w zasięgu ręki,
że koniec katorgi, że koniec tej męki,
od losu - nagroda! - Mego przeciwnika,
ściąga nagle z toru… na poboczu znika…

Ruszyłem - jak wielbłąd, który poczuł wodę,
beztrosko… zbyt szybko… poczułem - swobodę…
chciałem, jak szaleniec, poznać strachu cenę,
gdy gasła świadomość - opuszczałem scenę…


KONIEC (!?)


ZMARTWYCHWSTANIE

Wtem…! ludzka opatrzność - świadomość ujęła,
choć ta - zasypiała… w bezkresach ginęła,
tonęła w odmętach wszechświatów dalekich…
skrzywionych przestrzeniach… nieznanych… kalekich…

Chwyciła… trzymała… patrzyła jej w oczy
i ona… wróciła… znów powoli kroczy,
przenika swym duchem ściany neuronów
idu oraz ego - ukrytych bastionów…

Tłum… ryczy w ekstazie, w dzikim upojeniu…
ja… siedzę w kokpicie - jak zbrodniarz w więzieniu
licząc każdą chwilę… gładząc ją po twarzy,
gdy odejdzie - minie… już się nie przydarzy…

Gdy tak siedziałem i chwile liczyłem,
co zmierzone było - na nowo zmierzyłem…
Spytasz o konkluzję… odpowiem tu prosto…
w życiu - brachu… czasem trzeba jechać ostro…






excudit
lonsdaleit

21:18 Sobota, 5,9 października 2010; 15:14 Niedziela, 10 października 2010 (część druga); 15:15 Wtorek, 12 października 2010 - po zakończeniu

autor

lonsdaleit

Dodano: 2010-10-09 21:27:19
Ten wiersz przeczytano 779 razy
Oddanych głosów: 11
Rodzaj Rymowany Klimat Optymistyczny Tematyka Życie
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (7)

DoroteK DoroteK

"lonsdaleit gaz do dechy wciska" :-) oj, dałeś gazu
:-) przeczytałam z wielką przyjemnością :-) i dużo
dowiedziałam się o wyścigach :-)

Polak patriota Polak patriota

Kochasz swego wspaniałego bolida, tak jak ja
zwierzęta. Dlatego rozumiem twój wiersz. Serdecznie
pozdrawiam.

janusz smigielski janusz smigielski

Przede mną jest prosta, więc bez ujmowania…(też
nie ujmuje bo idę do przodu z głową podniesioną choć
tracę często na tym)pozdrawiam i dziękuje za
zrozumienie bo to dla autora jest ważne...

Akaheroja Akaheroja

a więc gaz do dechy...:)

Czatinka Czatinka

no to START bo tego jest wiersz wart .... ale jazda :)

blondynka8 blondynka8

Lekutki w odbiorze, czyta się jednym tchem, fajne
skojarzenia i ..lubię takie pisanie. Byle do przodu.

sylwiam71 sylwiam71

To sobie poczytałam, fajnie się rymuje, lekki w
odbiorze i taki męski klimat, pozdrawiam:)

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »