Milczę
milczeniem nakrywam się...
Jak kamień szary
w sobie na wieczność zadufany,
tak jak on bezwładnie leżący
mchem puszystym obrastający
Ja milczeniem karmię me myśli
zaszywam usta grubą nicią bólu.
Przez tą siatkę niegdyś mówiącą
teraz chwytam zachłannie łzy,
żal, zachłystuję się nim
aż usta me nabiorą koloru krwi.
Za dużo oczy me już się napatrzały
został w nich teraz obraz wywietrzały,
smak dawności
dziecinnej radości.
Podkulona czołgam się po piachu
złocistym, o słodkim zapachu.
Czułości, pustej litości
przez bliskich nasypanej
i mi bez szczerości podarowanej.
Po to abym się otworzyła
i do ich świata powróciła.
Ale ja tego zrobić nie mogę.
Przecież mam w sercu noże!
Sama je sobie powbijałam
bo za wysoko w obłokach bujałam.
I kiedy spadałam
na nie się właśnie nadziałam.
Muszę je teraz przeanalizować,
po kolei z każdym porozmawiać
aby siebie usprawiedliwić
i innych już nie winić.
Ale skąd mogłam wiedzieć że tak właśnie
jest?
Dlaczego inni żyją w tym koszmarnym
śnie?
Ja to zobaczyłam
i z drogi mej świętej zboczyłam.
Dlatego właśnie milczeniem nakrywam się
bo na świecie tym zawiodłam się.
Cierpię i milczę.
Zdemaskowałam Jego oblicze.
Schodami schodzę
w milczenia piwnicę,
aby tam siebie odkupić
grzeszną piosenkę swą nucić.
Cierpię i milczę.
Za życie.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.