Miłość,jako choroba psychiczna...
Zjadłam chyba coś na śniadanie,
nie pamiętam co,
dziś może znów Cię zobaczę.
Ubrałam czerwoną sukienkę
2 miesiące temu, w czwartek, uśmiechnąłeś
się do mnie, gdy miałam ją na sobie.
Wychodzę z domu. Spaceruję po mieście,
lustrując wszystkich przechodniów.
Gdzie jesteś? Możesz być wszędzie...
Ale przecież.. na fejsie napisałeś, że
wychodzisz..
Idę, w zamyśleni wpadam na przyjaciółkę,
opowiada o czymś z przejęciem, jest bardzo
szczęśliwa.
Ale jej nie słucham. Nie staram się nawet,
bo przecież zaraz zobaczę Ciebie.
I nagle, kiedy już prawię tracę
nadzieję,
JESTEŚ, jesteś. Na drugim końcu ulicy.
Ubrany w dżinsy i trampki.
O masz nową bluzę!
Nie widzisz mnie. Biegnę.
Jestem już koło Ciebie.
-Cześć!-mówię z uśmiechem.
-Hej- odpowiadasz. I idziesz dalej.
O Boże, jestem taka szczęśliwa.
Z radości prawie tańczę.
I dopiero wieczorem, zanim zasnę,
przez głowę przebiega krótka myśl,
że chyba mnie nie kochasz i nigdy nic z
tego nie będzie.
Komentarze (5)
To jest dobra proza,powinnaś pisać opowiadania,żywa
relacja z wydarzeń z zastosowaniem dialogu.Pozdrawiam
Tytuł mnie wciągnął, przyznam szczerze, że nawet fajny
tekst:)
Pozdrawiam.
bardzo ciekawy i pełen napięcia wiersz, a może On był
nieobecny myślami, myśląc o tobie o tobie? pozdrawiam
dobry wiersz. oddaje emocje. pozdrawiam!
doskonała wizja... świetny tekst, pozornie prosty, a
zmusza do refleksji