w moim Kościele (pow. 18lat)
Czarno-biały sen...
I wszystko jest,
takie jak powinno być...
za chwilę zbudzi mnie
ten strach
Tylko dlaczego ja,
z takim nieludzkim strachem
nie potrafię ....
żyć?
Widzę je,
śmieją się- z taką ironią
do ludzi,
a oni ich nie widzą
ani nie słyszą tych kpin.
Jedna wisi na lampie,
ma około 5 lat.
Huśta się jak małe dziecko,
ale
oczy ma puste,
z których płynie ruda krew.
Ubrana jest w wypłowiałą,
potarganą,
sukienkę.
Zauważa mój wzrok
i okręca się w okół własnej osi,
śmiejąc się przechyla głowę.
i tak nagle..
jej głowa...
wisi na jednej skórce,
która utrzymyje ją.
Grymas irytacji przemyka jej twarz.
Przerażona
zamykam oczy.
Dlaczego ja to widzę?!
Próbuję się skupić na Słowie Bożym,
ale gdy znów spoglądam w kierunku
Ołtarza,
widzę chłopczyka.
W brudnych od ziemi spodenkach
opiera się o mównicę.
W dłoni trzyma narzędzie,
krew spływa po ostrzu.
Znudzony,
stuka palcami o posadzkę.
Stuk- stuk- stuk
słyszę
marsz żałobny.
W pierwszej ławce siedzą dwa anioły
z wyrwanymi skrzydłami,
z których sączy się krew,
obojętnie opierają się o siebie.
Jeden drugiemu wbija paznokcie w twarz
i ....
Zaciskam pięści,
oczy
idę do spowiedzi.
Przechodzę koło dziewczynki,
wyglądającej jak baletnica.
Ktoś ściął jej włosy
do krwi.
Robi piruet i...
upada na podłogę,
gdzie wyrastają tysiące ziemistych rąk
i pochłaniają ją.
Krzyk...
a raczej echo krzyku słyszę i klękam,
błagając Boga
by przestał zadawać mi ból...
jęcząc, modlę się:
Proszę, proszę.. proszę.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.