Na niewporę
Z cyklu: jej sukienki.
Nadeszła czarna. Ta ostatnia
letnim porankiem, kolorowym.
Chochoł żniwował, wiatr w dmuchawcach
a ja musiałam ją założyć
bez życiosiły. Schła już trawa,
pachniały lipy, gdy w taborze
świerszcze stroiły skrzypce na bal.
A ja jak gwiazda Wielkim Wozem
mknę w najczarniejszą wronią rozpacz
nad naszym domem. Proszę nie płacz.
Ja tylko "na wieś" sama poszłam,
i wkrótce się spotkamy. Czekaj.
Komentarze (62)
Nietuzinkowo o śmierci.
Świetny wiersz, pozdrawiam :)
Chylę głowę...
Ewo, nawet o śmierci potrafisz niesztampowo...