na stoku czasem siadam
na górze wiatr smakuje tak bardzo
inaczej,
skrzydła nie zaczepiają o porozwieszane
absurdy - lep na muchy, o przymus
tłumaczeń
z każdego uderzenia pięściami o ścianę
ludzkiej obojętności. i na lewą stronę
sumienia nie potrzeba wywracać. zapomnę
na chwilę o tym zgiełku, co został na
dole.
i tylko samochody – jak zabawki
śmieszne,
sunące, wstęgą cienką, żuki metalowe -
ciągle przypominają, że tam czyjeś ręce
czekają, by pogładzić moje chłodne
skronie
i mkną do swoich domów, do żon, do
kochanek,
do ognia, co w kominku spali myśli
szare
a tutaj mech tak miękki... i karmin
zachodu
słońca, co sił ostatkiem ponad lasem płonie
-
jak człowiek, który pragnie nagle się
zbuntować
przeciwko konwenansom lecz przegra z
żywiołem -
przeklętym nurtem rzeki, przeznaczenia
źródłem
i wie, że na dół musi... choć zejścia są
trudne
Komentarze (16)
z takiej góry łatwiej sie zdystansować... pięknie o
tym piszesz i ten powrót w dół... jest taki wymowny -
wspaniały wiersz.