Nasza ulica
to jest nasza ulica
wśród kłębów dymu wynurza się
potworna rzeczywistość
ludzie po sobie depczą
choć miejsca wystarczyłoby każdemu
jednak szerokie ramiona
i zabezpieczone tyły
pozwalają poszerzać obszar życia
pozostałych spychając na margines
małe dzieci wytrzeszczają oczy
jeszcze nie rozumieją tego pędu
próbują nadążyć za tłumem
omijając własne dzieciństwo
zaprzepaszczając swoją szansę
na wyrwanie się z tej chorej machiny
ktoś się potyka
ktoś pada
okrzyki wiwaty
o jednego przeciwnika mniej
zbyt wielki ścisk
w ich głowach
by móc wyciągnąć pomocną dłoń
ciężkie buty jak ciężkie serca
zgniatają dawnych przyjaciół
przyjaciel - dziś obce słowo
odurzeni egoizmem
z bagnetami chamstwa i pogardy
napierają na siebie wzajemnie
na drugim końcu miasta
Pan Bóg spaceruje w ciszy
"quo vadis, Domine"
ktoś krzyknął zaskoczony
"odchodzę - straciłem wiarę w siebie"
odpowiada ze smutkiem...
Komentarze (2)
Mnie również podoba sie sam wiersz nie zas ta
ulica,których tak dużo w naszych miastach - łokciami
przez świat, bezduszność ..... Piękne zakończenie
wiersza - A na końcu Bóg.... napawa spokojem. Super
klimat wiersza dostosowany do treści, sama treść
przemyślana- super !!!!
Podoba mi sie ,ale nie ta ulica ,tylko to w jaki
sposob o tym piszesz i dostrzegasz.