Nie pójdę na rzeź!
Wśród czaszek waszych, wspinam się na
szczyty,
błysk w oku złowieszczy. To moja wiara. To
moja siła.
Ironiczny uśmieszek, ostatnia modlitwa do
Jedynego Boga,
a potem pójdę wygrać kolejną bitwę, kolejne
przeszkody pokonać.
Minę po drodze zadymione smiercią pola
masakry,
na których umarła siła i wiara. Na których
zostało niedowierzanie.
Minę lasy pełne wystraszonych stworków, co
czekają, aż ktoś przeżyje życie za nich,
minę podręczniki do Podporządkowania,
chodzące ciasnymi uliczkami.
Minę rynsztoki przelanej wolności,
wyciśniętej z cytryn zwanych:WY!
Płaczące nadzieje, za brudną firanką,
tchórzostwo rosnące w doniczkach, cichy
zdławiony, po ziemi pełzający posłusznie
krzyk.
Względne dobro upchane w torbie na dobytek,
uśmiech zakręcony na amen na twarzy,
marzenia zapomniane, kiedyś w nadziei
ukryte.
Kiedyś byłem jednym z ludzi, którzy
przemykają, by nie zaistnieć w swej
głowie,
lecz zapłakałem nad sobą. Dziś idę na
wojnę.
Wojnę o marzenia, wojnę o spełnienie, o
każdy nowy, lepszy dzień!
Chcę wierzyć i wierzę, że to ja władam tym
światem! Każdym moim prywatnym snem.
Nie narzuci mi już nikt mody, lansu, topu i
nie topu,
nie powie kim mam być, co robić, a czego
nie robić.
Co nie pasuje, a co śmieszy ogół baranów
bez własnej woli,
jakie są normy, jakie wynaturzenia, jakie
kary i wyroki.
Żadna siła nie jest dziś większa, niż siła
miecza mej wolności,
tutaj zginę, jeśli trzeba, ale nie poddam
się szablonowi ogółu ludności.
Jak Szekspir głosił, umrę , ale z mieczem w
dłoni,
po to by być sobą, a nie niewolnikiem
liżącym stopy na ambonie.
Za wiele ludzi dziś wpatrzonych w sąsiadów,
czerpiących natchnienie życiowe z
poradników,
szukających gotowych przepisów, bez pomysłu
na własne życie.
Zbyt wielu ludzi przewieszonych na sznurze
do suszenia bielizny,
jak kolejne twory zastygniętej w bezruchu
ojczyzny.
Mają pasję i upodobania, ale o tym sza!
Bo zostaną skazani za odmienność. Więc
kroczą w szeregach tępoty, by nikt ich nie
skazał za płonący w środku żar.
Płaczę nad wami, jak za dziećmi, które
palone na stosie, a ja ich nie uratuję,
płaczę nad wami, jak nad rzezią bezsiły,
bezwiary, nad rzezią miłości do zycia.
Płaczę i ostatni raz macham na
pożegnanie.
lecz nie zatrzymuję się, idę dalej...
Komentarze (3)
Istne opowiadanie.
:O.. Jestem wystraszonym stworkiem i czekam aż ktoś
przyżyje zycie za mnie... Pozdrawiam serdecznie ;)..
wiesz co zobaczyłem, czytając ten wiersz, pełnego
zadęcia i patosu nawiedzonego XIXwiecznego poete,
który wzywa, apeluje, przestrzega a ostatni słuchacz
własnie wychodzi na piwo, bo dzionek taki słoneczny
;), KURDE! rebel, zaciekaw mnie, nie wyganiaj z
wiersza....