Dziesięć tysięcy łez
Idę, już niedaleko, jakieś dziesięć tysięcy
łez,
dojdę wtedy do tego lustra, przez które
można przejść.
Idę, niechwiejnie, pewnie raczej i z
tęsknotą,
na bezdechu, w słodkiej tremie, jakbym miał
raz jeszcze, po raz pierwszy sie kochać.
Już wyciągam rękę, już narkotyczne płyny
zalewają oczy,
to inny wymiar płaczu.Ukochanie w
przeszłości.
Wspomnieniem tamtego, znalazłem sie tu
znów,
w tym czasie, gdy wolność była zakazana, a
smakowała jak miód.
Teraz wolnością jest komórka z dalekim
zasięgiem,
wtedy starty dzins i bandamka. No i
rock!Ten rock, który nie wróci już, który
czai się w mych wspomnieniach.
Po drugiej stronie lustra jest pole
namiotowe, są hippisi, są rockersi,
indianerzy,
reggaemani zapodają święte zioło.
Dżwięk gitary elektrycznej dyktuje warunki
wzruszeniom,
ostry wokal spiewa o dziewczynie, któa
zaraz odda się mu na całego.
Wolna miłość, beztroska, każdy bratem
każdemu,
siostry plotą Ci warkocze, wianki z kwiatów
wyzwolenia.
Tutaj walka z systemem miała sens, ludzie
mieli wiare i siłę,
tutaj wolność nie była odcinkiem wypłaty,
tylko poezją, miłością, chwilą.
Uśmiechy mijały cię, czasem zatrzymały, by
zniknąć na parę dni,
ale nikt nie płakał za nimi, to był taki
styl.
Na wietrze, gdzie się da, nie po co, tylko
czemu nie,
na wieczną zabawę z ogniem, wieczny
antistress.
Rockowo, balladowo, hippisowo, wolnością
posmarowany chleb,
zajadany z smakiem, popijany mlekiem z
prawdziwych łez.
Nie tak jak teraz, między regałami marketów
ukryte prawdziwe oblicze,
lecz wyciągnięte na dłoni, pokazane
uczciwie.
Idee i poglądy, walka o swoje prawa na
każdej ulicy,
wino smakowało legalnie, w bramie, w
rozprutych trampkach, z wczorajszą malinką
na szyi.
Kapelusz kowboja nie był obciachem, tylko
wyrazem bycia sobą,
a zresztą kto się tym przejmował.Wolność
mimo zakazania, wszędzie wciskała swe
szpony.
Każdy chciał poznać tego drugiego, wypić z
nim wino na dobry początek,
albo bez powodu, byle spędzić czas z drugą
osobą.
Śpiewanie przy ognisku, gitara
nieśmiertelna gra,
tak było co dźień, co noc.Zamierał dloa nas
czas.
Dziś era techno puszczanego z fury,
lans na wyskokich obrotach, żeby było
widać.Moda, wysoka cooltura.
Więc ja zostanę tu jeszcze chwile, wśród
pustych butelek po winie, wśród ognisk,
gitar,
wśród moich ukochanych hippisów, bluesa,
rockandrolla, czy słodkiej Iry.
Jeszcze nie wrócę do dresowej
rzeczywistości,
buntow na siłę, bez wiary, bez cienia
wrażliwości.
Jeszcze nie. Jeszcze jeden łyk gitarowego
brzmienia,
jeszcze jedno morze łez, nad tym, czego już
nie ma.
Komentarze (1)
pięknie az łezka się zkręciła w oku....pozdrawiam