NIEBOSKI ŻYWIOŁ / proza
Zbierało się na burzę, poprzedniego dnia
nie sprawdziłam prognozy, a zostawiłam w
domu uchylone okno. Kiedyś, gdzieś
przeczytałam, że takie małe okienko otwarte
w piwnicy, w trakcie burzy, spowodowało
zerwanie dachu. Pędziłam więc na złamanie
karku po prawie pustej autostradzie, gdy na
zewnątrz robiło się coraz ciemniej.
Przed sobą miałam gęstniejący mrok,
natomiast z tyłu, jeszcze jasno świeciło
słońce. Wiatr na autostradzie rozrzucał
suche liście i wszystko co udało mu się
oderwać od ziemi. Gdy pierwsze krople
zaczęły spadać na szybę samochodu, niebo
przecięła ogromna błyskawica i zaraz po
niej grzmot. Wiedziałam, że wjeżdżam w
środek burzy, dalej mogło być tylko gorzej.
Dom stał na lekkim wzniesieniu i momentami
już go widziałam, pomyślałam
- jeszcze tylko kilometr i będę w domu.
Nie wiedziałam, że na autostradzie
odgrodzonej przesłonami było dużo
bezpieczniej. Po zjechaniu z niej
zobaczyłam, jak wiatr gnie konary drzew,
prawie do ziemi. Zaraz za mną na asfalt
spadło stare drzewo, a jego odłamane
gałęzie i tak były szargane po drodze jak
zapałki.
- Uff! Udało się! Kilka sekund wcześniej
spadłoby na auto. Mój Anioł czuwał -
pomyślałam.
Zostało mi jeszcze do przejechania pół
kilometra, to ledwie pięć minut, ale co
chwilę musiałam omijać rozrzucone
przeszkody na drodze. Kiedy szczęśliwie
podjechałam pod dom, było ciemno jak w
nocy, w oddali wciąż połyskiwało ledwie
widoczne słońce.
Wjechałam do garażu, natychmiast wbiegł do
niego z podkulonym ogonem, przestraszony
pies. Zamknęłam otwarte okno, opuściłam
rolety i wtedy rozpętało się piekło. Wiatr
tak wył, że nawet w kominku słychać było
trzask łamanych gałęzi, zawodzenie i
jęczenie. Ciarki przeszły mi przez plecy,
skojarzyłam to z jękami potępionych dusz. W
radio słyszałam tylko bełkot, telewizora
nie odważyłam się włączyć. Nie sposób było
się skupić na czymkolwiek innym, jak tylko
słuchać tych odgłosów Gniewu Bożego.
Wzięłam noktowizor i weszłam na półpiętro,
było tam małe okno. Burza wyraźnie się
przesuwała, od błyskawicy do grzmotu
odliczałam coraz dłuższy czas.
Czegoś takiego nigdy nie widziałam, ani
nawet o czymś takim nie słyszałam. Daleko
przede mną, niebo połączyło się z ziemią,
fala deszczu wylewała się jak z wiadra,
błyskawice ginęły w tym oceanie wody.
Przed sobą zobaczyłam zawieszoną w
powietrzu, potężną, jakby wirującą oponę
samochodową, która obracała się i wirowała,
na zewnątrz wylewając hektolitry wody i
jednocześnie zasysając do środka wszystko
co napotka po drodze. Takie koło zamknięte,
pomyślałam, że to tornado, ale nie...
Tornado było kilometr dalej, dużo mniejsze,
z przyklejonym do ziemi cienkim (z mojej
odległości)lejem, przesuwało się raz w
prawo, raz w lewo. Natomiast ogromne
wnętrze "wirującej opony" połykało wszystko
i groźnie ryczało.
Ten spektakl wiatru, ognia i wody trwał
może pół godziny, gdy nad moim domem
rozbłysło słońce. Nawałnica odeszła.
Nazajutrz rano, usłyszałam w radio, że
ponad stu-tysięczne miasto przestało
istnieć...
to było coś takiego :) https://www.youtube.com/watch?v=oWRuCdnsJ_c
Komentarze (64)
suuuper - też przeczytałam jednym tchem - napięcie
było, trudno było oderwać się od czytania...
magdo*, przyśniło mi się :)Ale zawsze na końcu świeci
mi słońce i to najważniejsze. Ten efekt "wirującej
opony" widziałam kiedyś na you tube, niesamowita
chmura :)
Msz potrafisz zbudować napięcie w prozie. Dobranoc:)
Przeczytałam jednym tchem.Doskonale oddałaś dramat
żywiołu i emocji peelki.