Obrona Herostratesa
Rozszarpały jelenia, Akteona, własne
psy.
Skonał za to, że liznął spojrzeniem
dosiadającą księżyca odbitego w
jeziorze.
Dobrze, teraz niech ktoś mi powie,
komu potrzebna bogini, biegająca po
lesie?
Albo ten cud świata w Efezie, świątynia
na chwałę owej dzieciobójczyni
przeszywającej córkę
w objęciach skamieniałej Niobe.
Niech zgorze!
Spopielić! Zwęglić w pożodze, wreszcie.
Niechaj z trwogi kapłanki wrzeszczą.
To sprawiedliwość, żadna zemsta. Na pewno
nie
dla sławy, choć szewc bez butów chodzi
i nie zaszkodzi, żeby mnie znano,
wspominając, co ranek przy śniadaniu.
Przecież bronię zasad tylko i własnego
zdania.
Jej bliźniak, Apollo, pieniacz, hołubiący
muzy.
Spaliłbym i opluł również wszystkie
wiersze.
Wielkość tkwi we mnie, burzę, więc jestem
sacrum.
Jednako, wy profani dłużni mi
zadośćuczynienie,
choćby post factum, bowiem prowadzicie na
śmierć.
Nie uda się wam wymazanie imienia, bo
przecież
do dobra maluczkich chciałem się
przyczynić.
Sami widzicie, oprawcy, że nie ma we mnie
winy.
Komentarze (16)
JUrek zasuwaj, że tak brzydko powiem:))) pod swój
poprzedni wiersz.
Oczekujemy(cii_sza i ja:))) ustosunkowania się Autora
do komentarzy:))
Ten za chwilę przeczytamy.