Odrodzić się w swej tożsamości
Nocna kawa na stoliku
Wypłukuje magnez
Z wnętrza mojej duszy.
Ciężki oddech,
Oczy wirujące w orbitach zdarzeń.
Bolące opuszki palców
W ścianach obojętności i przesyconego
Azotem powietrza.
Dom.
To codzienność powtarzających się
czynności,
W której słabość już nie ma znaczenia.
Pośród spojrzeć kilku
Gdzie oczy szeroko otwarte
Na nowe doznania
Badają uważnie
I wysyłają sygnały do kontrolującego świata
mózgu.
To także nie przynosi znacznej ulgi
Kiedy nie daję sobie prawa
Na trochę szaleństwa.
Otoczenie.
Pragnę go tak bardzo
Każde drobne staranie
Impuls najmniejszy koduje starannie.
W ciszy pomiędzy jeszcze bardziej
kontrolowanymi
Spojrzeniami osób będących pod wpływem
Osobistych przeżyć,
Emocji,
Uczuć.
Wodzenie po ścianach wydaje się
Bezsensowne.
Patrzenie w oczy zbyt trudne,
Przechodzące przez granicę intymności.
Przychodnia.
I każdy z nich potrafił
Kiedyś przyznać się, że nie jest mu
dobrze
W swoim własnym, innym świecie.
W całkowitym odłączeniu
Od rzeczywistości.
Gdzie każda myśl wydaje się bezpieczna.
Przykryta pod grubą warstwą kołdry.
Przenikające się światy.
Spokój.
Sen.
Brat śmierci. Nieświadomy.
Powracający,
Bo daje nadzieje marzeniom.
Komentarze (1)
"Gdzie każda myśl wydaje się bezpieczna.
Przykryta pod grubą warstwą kołdry." Dla mnie świetne.
Podoba mi się Tój wiersz...