Ogrody Karmelu
Rozkładam gałęzie obawy
suchymi liśćmi palców
wczepiam się w niebo
ptak trwożnej czerni
krąży nieproszony we
wszystkich snach moich –
nie mam złotej trąbki
żeby go przepłoszyć
czasem świetlny ognik na
grząskiej ze starości ziemi
(skórzane podeszwy, końskie kopyta,
czołgowe gąsienice – grudka po
grudce)
wysuszy ciszą swoje skrzydła
i jasno się robi na okruszek czasu
patrzę wtedy na szklankę w
żałobie brązu po resztkach herbaty
przez jej cienkie szkło wpatruję się
w pejzaż dobrej – złej nowiny.
Komentarze (2)
Podoba mi się twój wiersz... stosujesz bardzo ciekawe
metafory, które doskonale podkreślają klimat wiersza.
czarujacy, niebanalny i zaciekawiajacy :) plusik :)