Rekolekcje (odc. 3)
Przyszedł styczeń trzydziestego szóstego
roku i pojechałam po raz pierwszy w życiu
do Włocławka. Pełno śniegu było na polach i
drogach, a mnie i moje trzy koleżanki –
jedną z Turzyńca, drugą z Kazania, a
trzecią ze Skalińca - zawieźli saniami tata
z Józkiem na stację kolejki do Boniewa.
Jechałyśmy mocno poowijane w koce, kożuchy
i pledy, bo było mroźno, choć nie tak
bardzo, jak w końcu zeszłego roku na Boże
Narodzenie. Całe szczęście, że słońce cały
czas świeciło, to na buziach zimny wiatr
nie wymroził nam całkiem skóry. Po drodze
mijaliśmy pełno domów i zagród, wszystkie
pokryte śniegiem. Drugą część drogi
odbyłyśmy już same, koleją wąskotorową. W
wagonie były takie drewniane ławki,
pomiędzy nimi przejście przez całą długość.
Było już w środku ciepło, chociaż szyby w
oknach były zamalowane mrozowymi obrazami.
Patrzyłyśmy na zaśnieżone pola, lasy i
ogrody, wszędzie było biało aż po horyzont.
Jak wysiadłyśmy z pociągu na stacji we
Włocławku, to trzeba było jeszcze przejść
ze trzy kilometry na pieszo. Cała wyprawa
skończyła się po niemal czterech godzinach,
gdy dotarłyśmy do klasztoru, gdzie miały
być zamknięte rekolekcje dla dziewcząt.
Każda z nas miała we własnym sercu przeżyć
te rozważania i podjąć decyzję, czy chce
być w zakonie, czy też nie jest do tego
przeznaczona i nie czuje powołania. Jak się
ma prawie szesnaście lat, to myśli się o
tych sprawach, o tym, jakie będą dalsze
koleje życia. Także i o tym, co ma być
twoim przeznaczeniem lub powołaniem.
Przez trzy dni siedziałyśmy w środku
klasztoru, zamknięte od świata, bez
chodzenia do sklepów i bez żadnych spacerów
po ulicach. Cicho, spokojnie, a jednak
jakoś radośnie i pogodnie minęły te
wszystkie dni, tak inne jak u nas zazwyczaj
na wsi w Turzyńcu. Były wspólne modlitwy,
dyskusje, wspólne śpiewy, ale też i wesołe
rozmowy z siostrami i księżmi, którzy
prowadzili te rozważania.
Zapamiętałam przemowę jednego księdza,
zupełnie młodego, może takiego, jak mój
brat Józek. Ksiądz Artur mówił mniej więcej
tak:
-Moje Drogie siostry w Jezusie Chrystusie!
Jesteście jeszcze takie młode, tak samo jak
ja jestem jeszcze młody i wiele innych
sióstr, które tu żyją i pracują w tych
murach klasztornych. Wielki i mały świat,
wielkie i małe troski i zmartwienia, są
jeszcze przed wami. Życie przyniesie wam
wielkie nadzieje, ale i wielkie próby. Mogą
być wam przeznaczone trudne sprawy,
choroby, nieszczęścia, śmierć waszych
najbliższych. Bo kto żyje na tej ziemi, to
również i umrze. Niektórzy poznali miłość w
swoich rodzinach, a niektórzy jej nie
poznali lub poznali jej niedużo i są jej
bardzo spragnieni.
-Jedynie miłość Boga jest wielka,
nieprzebrana i nieskończona. Jedynie w
wierze i miłości do naszego Pana, Jezusa
Chrystusa, jest nasza nadzieja, że życie na
tej ziemi to nie jest wszystko, co nas
czeka. Bo każdy, kto tu żyje, może po
swojej śmierci dalej żyć w Niebie. Zależy
to tylko od niego samego. Bo tam będzie
nagroda od Pana Boga Wszechmogącego, za
nasze dobre życie tutaj, na ziemskim
padole. Zależy to od jego czy jej uczynków,
dobroci w jego czy jej postępowaniu wobec
bliźnich. A każda osoba, która tutaj żyje,
w tych domach zbudowanych i przeznaczonych
jako mieszkanie dla sióstr zakonnych i dla
nas kapłanów, modlących się i
wychwalających Boga Najwyższego, każda
osoba właśnie tutaj doświadcza i odczuwa
miłość naszego Boga. Można by powiedzieć,
że tutaj jest najbliżej do Boga, do Jezusa,
do Matki Najświętszej, choć przecież
wszędzie, gdzie żyjemy w tym świecie
stworzonym przez Boga, jest do Niego
blisko. Ale tutaj w sposób szczególny
doświadcza się i odczuwa tę bliskość i
stałą obecność Stwórcy.
-Aby tu być, aby tu wejść i pozostać, by
rozpocząć życie zakonne, koniecznym jest
mieć powołanie. Każda z was sama i tylko z
udziałem i pomocą Pana Jezusa i Matki
Najświętszej musi rozpoznać, czy w swojej
czystej intencji chce być świadkiem Jezusa
i uczestnikiem życia zakonnego. To nie może
być krótkotrwałe uczucie czy poryw serca,
to musi być silna wola i trwałe pragnienie
porzucenia świata na zewnątrz tych murów i
oddania się tylko na służbę i chwałę Jezusa
i Jego Matki. Ta z was, każda z was, która
pragnie być siostrą zakonną, musi tego
dokonywać codziennie ze szlachetnego powodu
poświęcenia się służbie Bogu i ratowaniu
zagubionych dusz.
-Drogie Przyjaciółki w Jezusie Chrystusie,
cóż więcej mogę wam jeszcze powiedzieć?
Mogę tylko życzyć wam odwagi! By rozpocząć
życie zakonne koniecznym jest mieć wiele
sił i odwagi, by móc pokonać przeciwności i
zerwać więzy ze światem. Niektórzy – nawet
mając i odczuwając powołanie – nie mają
siły pożegnać się ze światem i porzucić
dobra materialne oraz inne próżności, które
nękają życie świeckie. Jeśli chcecie
rozpocząć życie zakonne, musicie być
świadome, że czynicie to dla dobrego Jezusa
i dla Jego Matki, Maryi. Same musicie
rozpoznać, czy wasze powołanie jest
prawdziwe i czy tutaj znajdziecie ukojenie
i pokój dla waszych serc, a w końcu sens i
przeznaczenie swojego losu na tej Ziemi.
Tak przemawiał ksiądz Artur, podobnie też
opowiadały nam siostry, o swoim życiu
tutaj, codziennej pracy i modlitwie. O
niesieniu pociechy biednym, chorym,
nieszczęśliwym ludziom, często o ich
ratowaniu i nawracaniu na lepszą,
chrześcijańską drogę.
Jednej nocy cichutko wymknęłam się z
naszego pokoju, gdzie żeśmy spały, i
poszłam całkiem po ciemku do kaplicy, gdzie
odprawiały się Msze święte. Szłam powoli,
pośrodku korytarza, żeby się o co nie
uderzyć, bo tylko blade światło księżyca
przechodzące przez okna pozwalało mi trochę
rozpoznać kontury ścian i figur
zawieszonych na ścianach. Dopiero jak
weszłam do środka kaplicy, to było tam
takie małe czerwone światełko, oznaczające
Najświętszy Sakrament. I przy tym światełku
uklękłam przed dużym krzyżem i modliłam się
żarliwie o wszystko, co przyszło wtedy do
mojej głowy. O spokój i dobry rozwój spraw
w naszym kraju i w naszej rodzinie. O to,
żeby Józek znalazł sobie pannę z takim jak
potrzeba posagiem, bo już były o to w
naszym domu ciągle jakieś sprzeczki i
kłótnie. O zdrowie dla babci, co już dawno
skończyła siedemdziesiąt lat i na coś
chorowała – na żołądek, czy na wątrobę, nie
wiedzieliśmy dokładnie. Także o zdrowie dla
mamy, dla taty i dla nas wszystkich.
Modliłam się także, aby i na mnie Pan Jezus
i Duch Święty spuścili łaskę oświecającą i
żebym się dowiedziała, czy mam iść do
zakonu, czy też pozostać „na świecie”. A
jak mam być kiedyś przeznaczona do
małżeństwa, to prosiłam Pana Jezusa, bym
dostała dobrego męża i żebym wytrwała w
czystości panieńskiej aż do mojego ślubu.
Takie to były wtedy te moje dziewczyńskie
prośby, pragnienia i modlitwy.
W sobotę zaraz po południu nasze rekolekcje
się zakończyły. Jak wyszłam z koleżankami z
klasztoru na ulice Włocławka, to od razu
oprzytomniałam. Ruch, gwar i szum uliczny
dał mi znać, że wróciłam do świata tego
samego, co znałam wcześniej, przed pobytem
w klasztorze. Pełnego zmartwień,
zabiegania, trosk i niepokojów.
Na dworze było dość zimno, choć świeciło
słońce, a śniegu było jakby mniej. Pewnie
przyszła odwilż i trochę stopniał. A ja
chciałam jak najszybciej wracać do mojej
rodziny, do mojego domu, cokolwiek by się
miało tam przytrafić. Cała moja nadzieja
była w Panu Bogu i w Panu Jezusie, że
wysłucha moich próśb i modlitw i spowoduje
odmianę naszych losów.
Podróż powrotna odbyła się tym razem w
całości koleją wąskotorową. Jedna z moich
koleżanek została we Włocławku u swojej
cioci, natomiast ja poszłam razem z dwiema
koleżankami z Turzyńca i Kazania na stację
kolejową. Pojechałyśmy pociągiem
wąskotorowym najpierw do Boniewa, gdzie był
przystanek końcowy, a dalej trzeba byłoby
się przesiadać na inny pociąg do Skalińca.
Tu na stacji czekał na nas mój tata, który
wyjechał po nas saniami, którymi wróciłyśmy
do domu jeszcze o szarówce. W sumie
skończyło się także na prawie czterech
godzinach podróżowania, chociaż nie było
tym razem aż tak zimno, jak poprzednio w
drodze do Włocławka.
Gdy dotarłam na podwórze naszego domu,
pierwszą osobą, którą zobaczyłam, był
Kaziu. Zaraz do mnie przybiegł, uściskał i
od razu wyjawił mi najnowsze wieści:
-A wisz co? Dogadali sie!
-Kto sie dogodoł, z kim? – spytałam
zdziwiona.
-Ano, Józef z Reginum, tum dziewczynum z
Witoszyc, co do niej w kuńcu wczorej
pojechali, łojciec z Józwym i ze swatym.
Ładno dziewczyna, ale tyż sum tam inne
ładne dziewuchy na wydaniu i sum tyż młode
chłopoki. Jeden to w sum roz dla ciebie,
Maryś. Władek mo na imie.
-A piniundze tyż majum na tyn posag? –
zapytałam przytomnie.
-Ojciec nie chcioł powiedzić, ino Józek
godoł, że sprawa załotwiuno. Dziewczyna mu
sie podobo, i łojcu tyż, bo jak mówium –
ładno i robotno. Łojcu pokazali świnie i
ptactwo, co je Regina codzinnie oprzunto, a
chłopoki zajmujum sie trzyma kuńmi i bydłym
i całym gospodarstwym. Wszytko się łojcu
podobało, a Józwu najbardziej Regina, bo
ładno, czorno jak Cyganka i wysoko jak
paplina. Chłopoki tyż wysokie i proste jak
struna, a tyn twój Władek podobno
najładniejszy.
-Co ty tyż godosz, jaki łun mój! –
roześmiałam się, bo głupoty Kaziu gadał,
chociaż przez chwilę pomyślałam, że miło
było tego posłuchać, tego bajania.
-No, Marychna, nie buńdź tako świnto!
Chłopok jak złoto, byńdzie w sum roz dla
ciebie, zoboczysz – naplótł jeszcze Kaziu i
poleciał do swoich koni, bo teraz on się
nimi zajmował.
Odkąd wujek Staszek odszedł w zeszłym roku
na jesieni na swoją gospodarkę w Siarczynie
i miał się na wiosnę ożenić z Hanką
Wilińszczanką, panną z pobliskiego
Sierszewa, to Kaziu miał wszystko bydło i
konie na swojej głowie.
Wujek razem z Hanką mają mieć gospodarkę na
dwunastu czy trzynastu morgach, całkiem
dobrej ziemi, a ona była zdrowa i
pracowita, tak jak wujek. Była dużo
młodsza, miała coś koło trzydziestu lat, a
przecież wujek już był mocno po
czterdziestce. W końcu się zmówili i na
Przewody mieli się żenić. Tata się mocno
denerwował, bo nie było w domu pieniędzy na
wujka Staszka żeniaczkę, a na dodatek nie
chciał się zgodzić na oddanie mu tych mórg
na Siarczynie. Przez to wszystko i przez
jeszcze Józefa chęć do żeniaczki ciągle
były w domu jakieś kłótnie, a chłopy wciąż
się spierali. Darli się, kłócili, a potem
godzili, jak te dzieciaki. Mama ciągle
musiała ich godzić, aż ją serce zaczynało
boleć, jak mówiła, od tego całego
zawracania głowy.
-Stachowi sie należy, to trza mu łoddać tyn
Siarczyn – mówiła w końcu i trzaskała
szmatą o stół.
-Cichoj, babo jedna, nie wtróncoj mi sie
tutej! – krzyknął tata, ubijając machorkę w
fajce.
A babcia siedziała cicho w kącie, bo była
już chora i mówiła, że „nie doczeko
Wielkinocy i Staszkowygo wesela, a może
nawet i Bożygo Narodzynia”.
Dzięki Bogu doczekała Bożego Narodzenia, a
jak wróciłam do domu, to babcia mówiła, że
jest jej jakby trochę lepiej. W każdym
razie jeszcze chodziła i radziła sobie
jakoś, chociaż ją mocno bolało gdzieś w
środku brzucha.
A wujek Staszek przeprowadził się w końcu
do starej chałupy, co stała na tym kawałku
ziemi w Siarczynie i zaczął się tam powoli
urządzać. Tata jednak przyszedł z pomocą
swojemu młodszemu bratu i jak trzeba to
bywał u niego, często z Kaziem i Józkiem,
by pomóc. Pomagali także rodzice Hanki,
narzeczonej wujka, którzy mieszkali w
niedalekim Sierszewie. Widać było, jak
powstaje nowe gospodarstwo, wspólnymi
siłami Ptaszyńskich i Wilińskich.
Tata mówił, że na wiosnę „trza bedzie
jichać do rejinta, coby na tum zimie akt
spisoł”.
Komentarze (12)
Mariat
Ja też tą kolejką jeździłem, wprawdzie nigdy nie do
Włocławka, ale dość często do Osięcin, Płowiec i
Dobrego. Fajnie się bujały te wagoniki.
Dziękuję za wizytę, komentarz i pozdrawiam.
Oj znam tę wąskotorową kolejkę. Z Włocławka do Smólska
jeździłyśmy z koleżanką, dla mnie to była frajda,
takich nie widziałam przedtem. A tory są do teraz,
podobno mają przywrócić tam kurs dla turystów.
Ale nie o tym meritum sprawy. Jest ciekawie i znacznie
lepiej napisane.
Dorotek
Świetnie dla mnie, że czytasz. Dziękuję bardzo i
serdecznie pozdrawiam.
aż westchnęłam... świetne, po prostu świetne :-)
Wena
Budleja
Waldi
Dziękuję bardzo za odwiedziny, czytanie i ciekawe
komentarze. Serdecznie pozdrawiam.
Przyjemnie się czyta :)
Miłej niedzieli :)
"to trzeba było jeszcze przejść ze trzy kilometry na
pieszo".
mówimy: pieszo, na piechotę lub piechotą. Forma na
pieszo uznawana jest za błędną.
bardzo fajny tekst, jest co oczytać i bardzo wciąga,
podziwiam Cię za wszystkie detale, za bardzo
realistyczny obraz tamtych lat, serdeczności :)
ach te baby tylko ględzą .. tylko ile ciężaru życia na
nich spoczywa .. i dzięki im za to .. że dają nam
tyle szczęścia ..
ładnie opisana cząstka życia ..
Anna
Amor
Angel Boy
Dziękuję bardzo za odwiedziny, miłe słowa i ciekawe
komentarze. Serdecznie pozdrawiam.
Długi i bardzo przyjemny w czytaniu :) Pozdrawiam i
daję plusik :)
Po raz kolejny pięknie przenosisz nas na inne czasy i
opowiadasz historie
wniosek? Nie ma to jak rodzina kochająca i się
pomocna. Wszystkie sprawy można wtedy roziązać. Podoba
mi sie ten powrót do przeszłości.