Ojciec
z domu zaropiałych świtów
przez szpary w widokach na ulice
wydostaje się bezwonny chłód
świadek zbrodni na niedoszłych Bogach
zawdzięczane pod przymusem
doświadczenia nigdy nieodbyte
mszczą się na staraniach ojca
jak najdalej od krzepnących grobów
mury cuchną wspólnymi posiłkami
o czym dzieci nic nie wiedzą
byle tylko je uchronić
od uśmiechów pełnych słonej piany
pętla nieskończonej żeglugi
której nawet śmierć nie poluzuje
zbiera ciche żniwo wieczorami
fotografii nie sposób podpalić
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.