opatrunek i blizny
Któregoś dnia dotknąłem ostrza
Gdy próbowałem wymazać twój obraz
Lecz krew zbyt szybko zaczęła płynąć
A wtedy obraz twój wydawał się być jeszcze
bardziej widoczny
Zasypiając czułem pieczenie mojego
zabliźnionego bólem kawałka skóry
Który wydawał się kiedyś tak powabny jak
łuk twych bioder
Kiedy to spazmatyczne drgania
przechodziły
Przez nasze spocone kłamstwem ciała
A potem to już tylko dym i uśmiechy, i
poczucie spełnienia chwili
I myślałem sobie cóż warte jest życie
moje??? – mała cząstka martwego
świata
Popękana łza wystawiona na wietrze
zaufania
Woń kłamstw, uczuć i pustki
Zapętlony...zasznurowany...rozebrany do
naga
I tak płynęły myśli moje, wciąż dalej
poprzez organy abstrakcji
Gdzie to nawet miłość jest prawdziwa
Gdzie nawet śmierć jest końcem
Mrok – postanowiłem przeczekać to
wszystko
Przetrwać kryzys powagi
Nie śmiać się...nie uśmiechać...nie drgać i
nie mrugać...
Postanowiłem nie oddychać
By żyć nadzieją – znalazłem wskazówki
jak przywyknąć do duszącej zabawy w kata
Nie mogę zatrzeć śladów twojego tuszu
Wniknął pod skórę...przeżarł się przez
korę
I rośnie, rozwija się
A może tak otruć korzenie???
Rozsypać...poskładać...zamknąć...i
otworzyć
I tylko opatrunek i blizna
Teraz gdy dotykam ostrza krew już nie
kapie
Czyżby krawędź stępiła się??? Na
zrogowaciałym naskórku doświadczeń...
Krew się już zmroziła...ostrze pozostawiło
rany...blizny będą widoczne
Kolejne do kolekcji cierpienia
A ja bawię się w nową grę
W grę zwaną zapomnieniem...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.