Po światło i chleb
Nie czuję szczególnej różnicy
między łapczywym życiem
a zmysłową nadzieją.
Nie widzę przeciwności tam,
gdzie rozrastają się łatwowierne pozory.
Nie dotykam twoich łez,
boję się tęsknoty za czymś,
co przeminęło z minioną wiecznością.
Jesteś tak serdecznie podobny
do mojego strachu,
lecz oczy to masz po niebie.
Rozpostarta u stóp, wypatruję
twojej obecności
w nienasyconych wędrówkach,
w wyprawach po światło i chleb.
Rozpromieniona do granic,
bolesna jak mijająca godzina,
szukam pośród kątów ostrych
tej jednej jedynej melancholii,
z którą wzniosę toast
za ciekawszą przeszłość, za śmierć,
która spóźniła się na własne narodziny.
Słowa, przybite do warg,
zanoszą się lękiem, płyną wraz ze łzami.
Dopóki będę więzić cię
w moim świecie,
powstrzymam się od czasu,
dotrzymam towarzystwa
starszemu panu, którego ostatnio
śmiemy nazywać Bogiem.
Komentarze (5)
Znakomicie napisana, interesująca melancholia.
Pozdrawiam serdecznie :)
Światło i chleb może zaczynając od chleb są nam tak
bardzo potrzebne każdego dnia.
Wiersz jest ciekawy.
Niezwykła melancholia skierowana w stronę
Stwórcy...Pozdrawiam :)
Bardzo dobry wiersz. Zatrzymuje na dłużej i skłania do
głębszej refleksji.
Pozdrawiam serdecznie :)
Ciekawe rozważanie, życiowo religijne.
Pozdrawiam serdecznie, z podobaniem dla nietuzinkowego
wiersza, Kasiu:)