Pod Tobą choćby przepaść
Cienki materiał,
Co zsuwa się powoli wraz z pocałunkami,
Dreszczem przenikając odsłonięte ramiona
Otulając je gorącym oddechem
Pustynnym wiatrem gnającym przez rozżarzoną
skórę
Śmielszymi
Głębszymi...
Zatracającymi się w zmysłach
Rozpalonych dotykiem i szeptem
Jękiem, co w ciszy jest krzykiem,
A w krzyku prawie błaganiem.
Błądząc w pośpiechu, nieznanym pożądaniu
Dławionym więzami,
Co wciąż nie pozwalają wyrzec się
niewinności,
Nie śmiejąc utrzymać na sobie wzroku
Tonąc w otchłaniach namiętności .
Oddechy już nierówne
Jeden pocałunek w tysiące się zlewa
Usta nabrzmiałe, wilgotne, czerwone
Niedawno w czułym obcowaniu
A teraz?
Walka zawzięta, wściekła, nieprzerwana
Co dwa psy zespala
Gryzące się - bez tchu, bez wytchnienia
Ręce, te czułe ręce...
Co ich kojący dotyk, tak błogo szyję
pieścił,
Których palce, we włosy wplecione
Czule, delikatnie uwodziły
Śmielszej domagają się pieszczoty
Rozkoszy!
Czyś z piekła rodem,
Czyś tworem rozpusty i oblubienicą
grzechu,
Pod tobą choćby przepaść
Niech zionie ogniem i straszy
potępieniem!
Największą męką - nie zerwać owocu,
Co kształtem kusi,
A ona kusi spojrzeniem...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.