poranek
z cyklu "szelest skrzydeł"
ból odchodził już nie raz
i wracał zawsze
o świcie
głośno dobijając się
do drzwi..
półprzytomny smutek
witał go w progu
budząc zlęknione
wyrzuty sumienia
senne myśli
jak obłoki
białymi halkami
zasnuwały horyzont
spojrzenie trzeźwiało
pod zimnym prysznicem
boleśnie ściskając
w chudych ramionach
szarą rzeczywistość
jej twarz jak maska
zastygła w pustym grymasie.
zegar na ścianie
wybił pełną godzinę
już czas
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.