Powracające echo (proza)
Patrzę na blaszane pudełko. Na czarnym tle
fruwają żółte motyle, bądź gwiazdy… W
środku następuje proces rozkładu. Tysiące
neuronowych synaps oplata moje skostniałe,
dłonie. W lodowatym przeciągu nocy, w
pulsującej samotności mroku…
Drżę…
…
Ktoś puka do wejściowych drzwi. Kto?
Otwieram… Jedynie głucha pustka schodowej
klatki i bezkres zapomnienia. W podmuchach
wiatru niedomknięta okiennica zatrzaskuje
się i otwiera… Kto ma przyjść, nie
przychodząc wcale? Czyjeś kroki wspinają
się po kamiennych stopniach z mozołem
umarłego. Przyzwyczajony do pustej
przestrzeni nie oczekuję za wiele. Coś się
przemieszcza i ginie w sennej melancholii.
W deszczowej apoteozie nostalgii. Moja
nieżywa już matka postanowiła mnie
odwiedzić w postępującej fazie rozkładu.
Sina, obrzmiała. Pełna opadowych plam… Z
ojcem? Bez ojca. Coś do mnie mówi, lecz nie
słyszę niczego poza szmerem. Poza piskliwym
szumem buzującej w żyłach rozpalonej
gorączką krwi…
Przechodzi przez próg piwniczną wonią
rozkładu. Opieram się plecami o wilgotną
ścianę, wchłaniając milczącą poświatę
księżyca, która naciera na mnie srebrną
smugą idącą od okna… Przywieram ustami do
żeliwnych, bulgoczących rur, splątanych w
ciemnym kacie pokoju… Rozrywam językiem
pokryte kurzem pajęczyny, wzbudzając
niepokój wśród pająków, które rozpierzchają
z milczącym rozgwarem cienkich odnóży…
Zbliża się do mnie. Wyciąga rękę. Lecz nie
dociera do celu. Rozpływa się. Niknie.
Potykając się i kurcząc w jakiejś dziwnej
substancji czasu…
Trzeszczą w zawiasach otwarte na oścież
drzwi, poruszane niczyją dłonią.. Boję się
wyjrzeć, aby nie natknąć się na pozostałość
ektoplazmy. Choć tak naprawdę, czy w ogóle
miało cokolwiek tu miejsce, poza
rozbestwioną jaźnią alkoholika? Poza
zamroczonym umysłem schizofrenika?
Zataczam się w obskurnym świetle wiszącej
żarówki, wpadając w rozwarte szeroko
ramiona cienia. Zbliża się do mnie wolnym
krokiem kwintesencja smutku, muskając
kontury przedmiotów. Kładzie się pod mój
dotyk. Przybywa z dalekich obszarów w
spokoju ciszy. Z obszarów bez granic, idąc
w nieskończoność…
Spoglądają na mnie z pożółkłych zdjęć
zakurzone zatarte już twarze. Obserwują
obojętnie każdy mój wylękniony krok. Chyba
nie wytrzymam dłużej tego naporu
spojrzenia. Chyba się poddam, stając z
rozwartymi ramionami na parapecie otwartego
okna…
Nie spadnę, lecz polecę jak ptak. Gdzieś w
przestworze i łąki. Nad płonące błękitem
nieba skały. Nad pola, w których śmiech i
gwar. W dolinę słońca i trawy. Płynącym
perliście strumieniem…
Schodzę. Nie. Jeszcze nie… Wśród wiwatów i
oklasków. Wśród zgiełku powitania. Jestem
dopiero, gdzieś w połowie drogi. W jakiejś
niepojętej scenerii sennego widzenia. Lecz
oto oplątują mnie czyjeś ręce. Podnoszą,
stawiają na piedestał w upojnym zaduchu
kwiatów. Wśród słonecznych smug padających
coraz niżej z ukosa. Niczym schodzące przed
burzą ptaki.
W gęstniejącej scenerii potykam się krokiem
schwytanego, którego powrotu nikt nie
zauważył. Przede mną otwarta na oścież
brama z kutego żelaza. Mnogość napastliwych
korytarzy jakiegoś labiryntu.
Idę schodami w dół? W górę?… Nie wiem…
Mijam antyczne kolumnady, podwórza,
zdobione kunsztownie komnaty. Malowidła,
freski, których można wyczuć gęstość i
wagę… Smak i zapach owoców…
…
Otwieram oczy. Leżę w kałuży rozlanego
alkoholu i cuchnących wymiocin… Wpadające
przez okno słońce razi mnie i kłuje. Noc
poszła, przeszła. Zniknęła… Moja ukochana,
nostalgiczna zmora. Bezcielesna, a jednak
tak bardzo bliska. Rozszeptana w długim
monologu mistrza ceremonii. Wznosząca w
lustrze stojącego trema toast. Do mnie i do
pozostałych odprysków mojego jestestwa. Do
innych ukrytych widziadeł. Przepojona
oddechem, natchniona. Przywarta do moich
ust i powiek, z której pozostał jedynie
wyrzut sumienia.
(Włodzimierz Zastawniak,2022-10-17)
https://www.youtube.com/watch?v=DFzYEQDgGO4
Komentarze (2)
Czytam, ale ciarki chodzą po moim ciele.. i odnajduje
iskiereczkę /Nad pola, w których śmiech i gwar. W
dolinę słońca i trawy. Płynącym perliście
strumieniem…/ trzymam mocno się tego obrazu..
Nie zawsze liście z drzew spadają
masłem na dół!!
Ty w tej samej kurtce szósty rok !
To z Krychy Prońko.
Wywal tą kurtkę!!
Szacun i głos jest twój!!!