Przemijające życie
Cierpiącym...
Wyszłam na zarośnięte, szare wzgórze,
Rosły tam same uschnięte, czerwone róże.
Była to kraina nieprzemijającego chłodu,
Wszystko błyszczało łzami kryształowego
lodu.
Stałam nad wiecznej przepaści urwiskiem,
Za kostki, korzenie trzymały mnie mocnym
uściskiem.
Patrząc w kłębiasty dym, pragnęłam
skoczyć,
Nareszcie cały świat przestałby mnie
mroczyć...
Wyschnięte ręce nie pozwoliły mi odejść,
Wymarła natura próbowała mnie inaczej
podejść.
W otchłani z opuszczoną głową stałam,
Jedynie Ci przyjaciele słyszeli, gdy
płakałam.
Krople rosy spływające mi po policzkach,
Wyzwalały agresje po zaistniałych
potyczkach.
Przyspieszony oddech na przemian z
łkaniem,
Wyglądał niczym rozstanie z orzekającym
podaniem.
Przerażająca pustka w sercu się
pojawiła,
Cale ciało swoją nieodpartą obojętnością
przytuliła.
Słaba, osamotniona upadlam na twarz,
Pod zmarszczonym liściem ukrywał się smutku
głaz.
Głową uderzyłam we własne wyjałowione
uczucie,
Ciernie róż sprawiły jeszcze większe
wnętrza ukłucie.
Moja śmierć, łzy i krew ożywiły nieszczęsną
naturę,
Śmiercią nadałam im życie, odbudowałam
strukturę...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.