Przypadek.
Potrzebujesz wciąż kogoś nadzwyczajnego,
widzę! jak białego powietrza by żyć. Po
cichu znikasz, milczysz, by nie żyć.
Myślisz, że tak łatwiej. Że się uda. Choć
znów zapominasz, że kolory z czasem bledną,
płowieją stając się wyraziste i błyszczące.
Wolisz z dnia na dzień z daleka patrzeć na
siebie, z dystansem wciąż się śmiać i
urzekać mnie, otaczać mnie szelmowskim
uśmiechem, gdy znów odrażająco odpowiem
cześć. Nie znamy się bardziej niż mało.
Dlaczegoż cokolwiek ma się stać, jest z
góry założone i wymarzone?! W efekcie
zadziwiająco sztuczne i nieudane,
pompatycznie rujnując mój dzień. Zostawiasz
mnie wciąż na pastwę nieskończonego sznuru
nieprzemyślanych rozwiązań, przypadkowych
zdarzeń i durnych napisów na kapslach.
Wierzę w nie bardziej, niż w Ciebie. Jesteś
kimś, kim nie miałeś być. I nie jesteś
kimś, kto byłby tym kim bym chciała. Nie
będziesz tym, kimś kim chciałbyś być, nie
będę tym, kim powinnam być. Będziemy sobą.
Sparaliżowani. W biegu, zahipnotyzowani
chwilą. Ze stoickim spokojem przyjmiemy
kolejną klęskę. Kiedyś, po bitwach.
Własnych, wewnętrznych konfliktach, choć
raz powiemy coś szczerze. Bez strachu,
litości i miłości. Z pełną zainteresowania
obojętnością.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.