Przyszedłeś, pocałowałeś,...
Krzyczałeś, a drgające cząsteczki fal
uderzały mnie w twarz
Odbijały się od przedniej szyby i pędem do
mnie wracały
By wedrzeć się w moje bezbronne ciało,
milczące ciało
Tak nienawidziły mnie i tak mnie kochały
Nagle opadły, zniknęły bez śladu, lecz żal
i ból pozostał
Rósł z każdym kilometrem, z każdym mijanym
przez nas drzewem
Wrzeszczała przez nas cisza, motała się i
wiła między nami
Była piekłem zdradliwym i wybawczym
niebem
Dojechaliśmy, jeśli można dla żartu
powiedzieć „szczęśliwie”
Pozwoliłeś szczęściu swemu wyjść, ja przy
Tobie je zostawiłam
Naszym kosztem alternatywnym stałą się
miłość, zyskiem honor
Przez chwilę przestałeś wierzyć, ja nie
wierzyłam…
Stanęłam bezradnie za drzwiami, za szybą,
abyś nie widział łez
Chciałam byś odjechał, myślał, że mnie nie
ma, bym cierpiała sama
Zastygłam w bezruchu, lecz nie mogłam
dłużej tak żałośnie stać
Ty też nie mogłeś, miłość silniejsza niż
rana
…przyszedłeś, pocałowałeś,
zapomnieliśmy…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.