Sadza
Byłem od powietrza lżejszy,
jakbym tu nie mieszkał wcale,
sponad ramion oddech śmierci
skrzydła spinał mi jak żagle.
Aureolę w łóżku matki
słaby, deliryczny demiurg
zgniótł, dziecięce lata skrwawił,
sycząc: „nic nikomu nie mów”.
Kłamali, że będzie dobrze,
na trumnę rzucając ziemię,
zamieszkał we śnie pod oknem,
ten pająk wpatrzony we mnie.
Leciałem, śpiewałem o nas,
mówią, że cuda da wiara,
spaliła mnie w niebie wojna,
na świat pyłem czarnym
spadam.
Komentarze (22)
Wymowny, dobitny.
Świetnie dobrane słowa , adekwatne do stanu...na
śmierć nie można się przygotować ani naprawdę się z
nią oswoić...ona ma władzę absolutną. Pozdrawiam z
wielkim podobaniem :)
Stosowne słowa i budowanie klimatu.
Śmierć to największa metafizyka, jaką mozemy spotkać w
życiu. Mistycyzmu dodaje jej fakt spojrzenia jej
twarzą w twarz.
pozdrawiam Czarku :):)
Wierzę, że żadna śmierć nie jest ostateczna. Wiem
(choć moja Mama jeszcze żyje) jak to jest, gdy
wszystko się w człowieku wypali. Ale wiem też, że pod
tym wypalonym "wszystkim" zawsze znajdzie się w
człowieku jakaś inna, głębsza warstwa, która z czasem
zaczyna kwitnąć i owocować. I tego Ci życzę.
gdy umierają rodzice... kończy się dzieciństwo...
miłego dnia:)
Zawsze jest za wcześnie na śmierć mamy.
Nie wiem, czy odważyłabym się poddać w wątpliwość
decyzje Nieba...
Kiedyś pewnie tak, dziś już wiem na czym polega
wszechświat...i każdy wie. Swoje :)
Pozdrawiam Czarku.