Schwilenie
o poranku kiedy mała kropla rosy
oderwana
od matki i ojca uderza o twardą
codzienność
zastygły na przydrożnym kamieniu
obserwowałem bawiące się dzieci czasu
mijająca minuta uderzyła nadchodząca
sekundę
głośno wołając berek
i niczym banka trysnęła i znikła
zanurzony w taniec znikających momentów
poczułem na ramieniu lekkość
znikające dzieci czasu wniknęły w moją
duszę
i wygrywały lekko rytm
poczułem się jak ci co wiedzieli
ze chwile nie istnieją na chwile
rosną w nas jak wielka wieża smakowania
być architektem, murarzem i domownikiem
czasami ten ciężki kamień
zrywa spadochron fantazji
z zapartym tchem na ciężkim kamieniu
w małym włoskim miasteczku
o poranku z rosą na lewym policzku
są tacy co mówią ze były to łzy
popadam w schwilenie
staje sie chwila...
koniec
?
Komentarze (1)
oby nie koniec, bo Twoje wiersze są świetne, ten
jednak mi się wybitnie podoba :) +++