Sen
Conocny krzyk, spocone zimne dłonie
Koszmar zdaje się być jawą
Bo... Zmory, które nas duszą
tak naprawdę nie istnieją
Wegetują w naszej duszy
Płaczą razem z nami i z nami się śmieją
Uśpione i we łzach utopione
Budzą się koszmary, gdy rozum zasypia
I płonie, płonie nasza odwaga
jak karty pamiętnika już dawno spalone
Nigdy nie spisane i nie odczytane
Zawsze puste i szarością oblane
Atramentem skropione
Jak kroplą krwi małą.
A wszystkie marzenia jak popiół tak
kruche
bo toną w umyśle tknięte jednym ruchem
Rozmazane w puchu istnienia sennego
A wszystkie spaczenia tak odsłonięte
Na wierzch są wylane
Tak dziwne, przeklęte...
Pożądaniem skażone i dziko zakazane
Bo życie za puchem się inne wydaje
I choć czas płynie wolniej, i trochę
namiętniej
Samej siebie ja już nie poznaję..
Gdy budzę się niechętnie
inny spokój zaznaje
Niestety nie wieczny...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.