Sen i jawa
Zbudziłem się zmęczony, zlany potem.
Pod powiekami łzy, a w gardle uwiązł
krzyk.
Gnałem przez pola, gdzie trupy pokotem
Kładł wrogów moich armat dziki ryk.
Biegłem do przodu w krwawej brodząc
breji.
A gliny zimna maź wiązała stopy me.
Tuż obok leżą strzępy tych, co nie
umieli
Z błotnistych, gęstych łap w porę uwolnić
się.
Rzucam spojrzenie, widzę twarze
rozorane,
Z za pleców słyszę prześladowców krok
Ręce bezsilnie szarpią, jakby zaplątane,
Obcy i mroźny, i jak błoto gęsty mrok.
Wiem, nie mam szans – zostanę tutaj
też.
Za chwilę wróg swój bagnet we mnie
pchnie.
Upadam twarzą w czarną, lepką ciecz,
Błysk ostrzy, krzyk i...budzę się.
Ucichł ryk armat, tylko budzik gra i
gra,
Za chwilę życie w swoją bitwę wplącze
mnie
I sam już nie wiem, czy powstałem z błota
dna,
Czy jeszcze głębiej w jego czeluść brnę.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.